WSPÓLNOTA ŚWIECKICH      PRZY KLASZTORZE O.O. DOMINIKANÓW UL. FRETA 10


 Katechezy: Jednomyślne życie we wspólnocie

Za­czy­na­my dziś cykl spo­tkań na te­mat pię­ciu fi­la­rów du­cho­wo­ści do­mi­ni­kań­skiej. Być mo­że wie­lu z was wi­dząc te te­ma­ty ("jed­no­myśl­ne ży­cie we wspól­no­cie", "wier­ność w za­cho­wy­wa­niu rad ewan­ge­licz­nych", "gor­li­wość we wspól­nym spra­wo­wa­niu li­tur­gii, zwłasz­cza Eu­cha­ry­stii i go­dzin ka­no­nicz­nych, a tak­że w mo­dli­twie", "pil­ność w stu­dium", "wy­trwa­łość w prze­strze­ga­niu ob­ser­wan­cji za­kon­nych"), mo­że spy­tać: co tu jest ta­kie­go szcze­gól­ne­go? Prze­cież wszyst­kie te rze­czy od daw­na są zna­ne i obec­ne w Ko­ście­le, prze­cież ten spo­sób ży­cia moż­na zo­ba­czyć w wie­lu in­nych za­ko­nach czy zgro­ma­dze­niach. Co tu jest ta­kie­go szcze­gól­ne­go, do­mi­ni­kań­skie­go?

My­ślę, iż do­brze się skła­da, że w na­szej du­cho­wo­ści nie ma zbyt wie­lu no­wo­ści, bo jed­nym z za­ło­żeń św. Do­mi­ni­ka by­ło pod­ję­cie ży­cia na wzór Apo­sto­łów, a więc się­gnię­cie to te­go, co we wspól­no­cie Ko­ścio­ła by­ło od po­cząt­ku. Cha­rak­te­ry­stycz­ne dla du­cho­wo­ści do­mi­ni­kań­skiej jest tyl­ko zwró­ce­nie uwa­gi przede wszyst­kim na te pięć ele­men­tów, a tak­że spe­cy­ficz­ne ich ro­zu­mie­nie i prak­ty­ka. Dzi­siaj bę­dzie mo­wa o pierw­szym z tych ele­men­tów - o jed­no­myśl­nym ży­ciu we wspól­no­cie.

Gdy pa­trzy­my na ży­cie św. Do­mi­ni­ka, na je­go wzra­sta­nie w wie­rze i w bli­sko­ści z Pa­nem Bo­giem, wi­dzi­my, że nie do­ko­ny­wa­ło się to w sa­mot­no­ści. Ja­ko ka­płan i ka­no­nik w Osmie żył on we wspól­no­cie tam­tej­szych ka­no­ni­ków, stwo­rzo­nej m.in. po to, aby przy ka­te­drze ca­ły czas trwa­ła mo­dli­twa i bar­dziej uro­czy­sta li­tur­gia. Na­to­miast - jak pod­kre­śla­ją hi­sto­ry­cy - w mo­men­cie, gdy Do­mi­nik roz­po­czął swą mi­sję na po­łu­dniu Fran­cji, gdy roz­po­czął tam gło­sze­nie sło­wa, po­rzu­cił do­tych­czas zna­ny mu styl ży­cia we wspól­no­cie na rzecz zu­peł­nie in­ne­go. Czę­sto dziś mo­że­my się spo­tkać z ty­tu­ła­mi ta­kim jak pra­łat, ka­no­nik, in­fu­łat i wie­my, że ozna­cza­ją ja­kąś szcze­gól­ną god­ność, a na ozna­cze­nie te­go wy­róż­nie­nia sto­su­je się róż­ne frę­dzel­ki przy su­tan­nach, pur­pu­ry, czap­ki itd. Po­dob­ne by­ło też pierw­sze do­świad­cze­nie wspól­no­ty przez Do­mi­ni­ka. Ja­ko ka­no­ni­ko­wi przy­słu­gi­wał mu ty­tuł "do­mnus". Z chwi­lą pod­ję­cia mi­sji na po­łu­dniu Fran­cji wcho­dzi on jed­nak w no­wy układ - z pew­ne­go dy­stan­su wo­bec świec­kich sta­je się ich bra­tem - bra­tem Do­mi­ni­kiem. Wraz z ty­mi, któ­rzy do nie­go do­łą­cza­ją, aby wspól­nie gło­sić Sło­wo, two­rzy wspól­no­tę bra­ci. Nie ma w niej szu­ka­nia spe­cjal­nych god­no­ści i zwra­ca­nia uwa­gi na hie­rar­chicz­ne za­leż­no­ści. Do­mi­nik po­dej­mu­je bra­ter­ską re­la­cję, two­rzy wspól­no­tę z ty­mi, z któ­ry­mi gło­si, w ca­łej pro­sto­cie i po­ko­rze. Tak­że wo­bec tych, któ­rym gło­si sło­wo, po­zo­sta­je bra­tem.

Jak mo­że nie­któ­rzy z was pa­mię­ta­ją z po­przed­niej kon­fe­ren­cji, jed­ną z waż­nych dat w hi­sto­rii Za­ko­nu jest dzień 15 sierp­nia 1217 ro­ku. Wo­kół Do­mi­ni­ka zgro­ma­dzi­ło się wte­dy już oko­ło 20-30 bra­ci. Zde­cy­do­wał on wów­czas tę cią­gle po­wsta­ją­cą wspól­no­tę wła­ści­wie roz­wa­lić. Ka­zał wszyst­kim bra­ciom ro­zejść się do du­żych miast ów­cze­snej Eu­ro­py, ro­ze­słał ich do Pa­ry­ża, Rzy­mu, Bo­lo­nii i do Hisz­pa­nii - na wszyst­kie stro­ny świa­ta. Wła­ści­wie roz­wa­lił to, co wy­glą­da­ło już tak pięk­nie, co za­czy­na­ło przy­no­sić co­raz więk­sze owo­ce. Bra­cia wca­le nie by­li prze­ko­na­ni co do słusz­no­ści tej de­cy­zji Do­mi­ni­ka. Nie­któ­rzy roz­cho­dząc się po dwóch czy trzech do tych miejsc, do któ­rych Do­mi­nik ich wy­słał, czy­ni­li to z du­żym opo­rem. Ale gdy już do­szli do ja­kie­goś mia­sta, gdy za­kła­da­li tam dom, za­miesz­ki­wa­li ra­zem, przyj­mo­wa­li no­wych bra­ci, to nie stwo­rzy­li swo­ich wła­snych za­ko­nów. Za­kła­da­li oni tę sa­mą wspól­no­tę, któ­ra już by­ła w ich ser­cach, któ­rą za­po­cząt­ko­wał w nich Do­mi­nik, z któ­rą już w peł­ni się utoż­sa­mi­li. Pod­ję­li cha­ry­zmat Do­mi­ni­ka i bo­gac­two je­go ser­ca i prze­nie­śli to do­świad­cze­nie w no­we miej­sca. Nie­któ­rzy z tych bra­ci bar­dzo krót­ko wcze­śniej to­wa­rzy­szy­li Do­mi­ni­ko­wi, ale nie prze­szko­dzi­ło im to w peł­nym za­an­ga­żo­wa­niu i utoż­sa­mie­niu się ze wspól­no­tą bra­ci ka­zno­dzie­jów.

Aby bar­dziej od­czuć sens te­go wy­da­rze­nia moż­na po­słu­żyć się ta­kim po­rów­na­niem. Po­nie­waż za ty­dzień nie bę­dzie w War­sza­wie ani o. Ma­ria­na, ani mnie, moż­na by spró­bo­wać ro­ze­słać wszyst­kich człon­ków ADO­NAI do wła­snych pa­ra­fii, że­by tam prze­nie­śli na­szą wspól­no­tę i za­ło­ży­li no­we fun­da­cje. Na ra­zie jed­nak was nie po­sy­łam, ale za­chę­cam, aby prze­my­śleć swo­je od­nie­sie­nie do wspól­no­ty, w któ­rej je­ste­ście. Czy ci, któ­rzy od kil­ku czy kil­ku­na­stu lat są w tej wspól­no­cie, czu­ją z nią choć tro­chę ta­ką więź, czy są tak za­an­ga­żo­wa­ni i czy ma­ją po­czu­cie przy­na­leż­no­ści, jak po­ka­za­li to bra­cia to­wa­rzy­szą­cy Do­mi­ni­ko­wi?

Ko­lej­na spra­wa, na któ­rą chciał­bym zwró­cić uwa­gę, jest zwią­za­na z Re­gu­łą św. Au­gu­sty­na. Po­czą­tek XIII wie­ku to czas, w któ­rym po­wsta­wa­ło mnó­stwo prze­róż­nych po­boż­nych grup, bractw i za­ko­nów. Że­by lu­dzie two­rzą­cy te wspól­no­ty nie po­gu­bi­li się w swych po­szu­ki­wa­niach Pa­na Bo­ga i nie stra­ci­li wię­zi z Ko­ścio­łem, w Rzy­mie pod­ję­to de­cy­zję, że nie moż­na stwo­rzyć żad­nej no­wej re­gu­ły ży­cia za­kon­ne­go, a no­we wspól­no­ty win­ny przyj­mo­wać re­gu­ły do­tych­czas ist­nie­ją­ce, już za­twier­dzo­ne i spraw­dzo­ne w Ko­ście­le. Jed­ną z nich by­ła Re­gu­ła św. Au­gu­sty­na z po­cząt­ku V wie­ku. W opra­co­wa­niach hi­sto­rycz­nych moż­na zna­leźć róż­ne od­po­wie­dzi na py­ta­nie dla­cze­go Do­mi­nik wy­brał aku­rat tę re­gu­łę. Nie­któ­rzy mó­wią, że dla­te­go, iż by­ła naj­krót­sza i naj­bar­dziej ogól­na, a przez to wła­ści­wie wszyst­ko moż­na by­ło do niej do­łą­czyć. In­ni jed­nak wska­zu­ją, że dla Do­mi­ni­ka ogrom­nie waż­na by­ła głów­na idea tej Re­gu­ły, któ­ra stresz­czo­na zo­sta­ła w pierw­szym zda­niu: "Zgro­ma­dzi­li­śmy się głów­nie po to, aby jed­no­myśl­nie miesz­kać w do­mu, ma­jąc du­sze i ser­ca zjed­no­czo­ne w Bo­gu". Je­śli pa­trzy­my na Księ­gę Kon­sty­tu­cji na­sze­go Za­ko­nu, któ­ra w prak­tycz­nych szcze­gó­łach opi­su­je na­sze ży­cie, i na to, co zo­sta­ło prze­nie­sio­ne w tra­dy­cji przez pra­wie 800 lat ist­nie­nia Za­ko­nu, to wi­dać, że wła­śnie zda­nie "że­by miesz­kać jed­no­myśl­nie w do­mu" bar­dzo moc­no by­ło obec­ne w ser­cach bra­ci. I Do­mi­ni­ko­wi chy­ba cho­dzi­ło wła­śnie o pod­kre­śle­nie ran­gi wspól­no­ty, jed­no­myśl­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia, jed­no­myśl­ne­go miesz­ka­nia w do­mu z "ser­ca­mi i du­sza­mi zjed­no­czo­ny­mi w Bo­gu". W dzi­siej­szych Kon­sty­tu­cjach czy­ta­my, że z ży­cia wspól­ne­go wy­pły­wa dzia­łal­ność naj­waż­niej­sza dla na­sze­go Za­ko­nu, czy­li gło­sze­nie sło­wa. Bez jed­no­myśl­ne­go za­miesz­ka­nia we wspól­no­cie nie by­li­by­śmy w sta­nie pod­jąć na­sze­go głów­ne­go cha­ry­zma­tu.

Są­dzę, że war­to w tym miej­scu wpro­wa­dzić pew­ne roz­róż­nie­nie mię­dzy jed­no­myśl­no­ścią, a con­sen­su­sem, czy też - tro­chę go­rzej brzmią­cym - kom­pro­mi­sem. Con­sen­sus i kom­pro­mis to okre­śle­nia do­cho­dze­nia do zgo­dy, któ­ra jest osią­ga­na po­przez ustęp­stwa z obu stron, czę­sto jed­nak kosz­tem rze­czy­wi­ste­go do­bra i praw­dy. Jed­no­myśl­ność, któ­rej wa­ga jest tak bar­dzo pod­kre­śla­na w na­szej tra­dy­cji i na któ­rej bar­dzo nam za­le­ży (co nie zna­czy, że za­wsze nam się uda­je zgod­nie z nią żyć!), po­le­ga na tym, aby wy­do­by­wać do­bro i praw­dę z wie­lu róż­nych spoj­rzeń, że­by w dys­ku­sji spró­bo­wać nie ty­le kon­cen­tro­wać się na tym, co róż­ni, ale wspól­nie szu­kać praw­dy i wspól­nie na niej bu­do­wać. Nie cho­dzi o to, aby wy­gra­ła czy­jaś ra­cja, że­by ko­goś na­kło­nić do przy­ję­cia swo­je­go sta­no­wi­ska, że­by go prze­ko­nać lub wy­móc ule­głość, ale że­by wspól­nie od­kryć to, co jest praw­dą i do­brem, i wspól­nie za tym pójść. Jest to za­da­nie nie­sa­mo­wi­cie trud­ne i bar­dzo cza­so­chłon­ne. Wy­ma­ga zde­cy­do­wa­nia się na wła­ści­wie cią­głą roz­mo­wę, na słu­cha­nie dru­gie­go, na mó­wie­nie o tym, na czym mi naj­bar­dziej za­le­ży. Za­milk­nię­cie i za­mknię­cie się w so­bie po­wo­du­je, że ni­gdy się nie doj­dzie do jed­no­myśl­no­ści. Mo­że bę­dzie spo­kój "na po­wierzch­ni", ale nie bę­dzie jed­no­myśl­no­ści. Z ca­łą świa­do­mo­ścią, że jest to bar­dzo trud­ne za­da­nie, Kon­sty­tu­cje na­sze mó­wią, że więź na­szej wspól­no­ty znaj­du­je swe opar­cie, bu­du­je się i utwier­dza w Du­chu Świę­tym. Je­ste­śmy prze­ko­na­ni, że do ta­kiej jed­no­ści nikt nie jest w sta­nie dojść bez po­mo­cy Du­cha Świę­te­go. To On jest tym, któ­ry jed­no­czy ser­ca, na­kła­nia je do się­gnię­cia po więk­sze do­bro i pro­wa­dzi do ca­łej praw­dy.

Jed­nym z ele­men­tów tro­ski o ży­cie w jed­no­myśl­nej wspól­no­cie jest do­mi­ni­kań­ski spo­sób spra­wo­wa­nia wła­dzy. Jest on dość cha­rak­te­ry­stycz­ny dla do­mi­ni­ka­nów i sta­no­wi nie­wąt­pli­wie wiel­ki wkład w dzie­dzic­two Ko­ścio­ła. Nasz ustrój jest de­mo­kra­tycz­ny, tzn. wspól­no­ty klasz­tor­ne sa­me wy­bie­ra­ją swych prze­ło­żo­nych, de­le­ga­ci wy­bra­ni przez wspól­no­ty klasz­tor­ne wy­bie­ra­ją pro­win­cja­ła, de­le­ga­ci wy­bra­ni przez bra­ci zgro­ma­dzo­nych na ka­pi­tu­łach pro­win­cjal­nych wy­bie­ra­ją ge­ne­ra­ła. Wszyst­kie struk­tu­ry są opar­te na za­an­ga­żo­wa­niu wszyst­kich bra­ci w klasz­to­rze, na wsłu­chi­wa­niu się w ich opi­nie. De­mo­kra­cja ta - moż­na rzec - jest lek­ko "ste­ro­wa­na", bo jed­nak opar­ta na ślu­bie po­słu­szeń­stwa. Wspól­no­ta klasz­to­ru wy­bie­ra so­bie prze­ora, ale prze­or mu­si być za­twier­dzo­ny przez pro­win­cja­ła. Wspól­no­ta pro­win­cji wy­bie­ra so­bie pro­win­cja­ła, ale pro­win­cjał mu­si być za­twier­dzo­ny przez ge­ne­ra­ła. Waż­ne jest prze­cież słu­cha­nie te­go, czym ży­je ca­ły Za­kon i co da­je nam Bóg przez prze­ło­żo­nych. Ma­my na­to­miast ta­ki przy­wi­lej, że wy­bie­ra­my so­bie ge­ne­ra­ła i on już przez ni­ko­go nie jest za­twier­dza­ny. Pa­pie­ża in­for­mu­je się tyl­ko grzecz­nie o tym, że do­mi­ni­ka­nie wy­bra­li swe­go ge­ne­ra­ła.

Po­dob­nie rzecz się ma z po­dej­mo­wa­niem de­cy­zji. Istot­ne de­cy­zje do­ty­czą­ce ży­cia w klasz­to­rze po­dej­mo­wa­ne są przez bra­ci zgro­ma­dzo­nych na ka­pi­tu­le klasz­tor­nej. W wie­lu spra­wach prze­or mu­si za­się­gnąć opi­nii Ra­dy klasz­to­ru, a cza­sem na­wet otrzy­mać jej zgo­dę na dzia­ła­nie. Po­dej­mo­wa­nie waż­nych de­cy­zji do­ko­nu­je się wspól­no­to­wo - po to, że­by się na­wza­jem słu­chać, że­by wy­do­by­wać do­bro, któ­re, jak wie­rzy­my, jest w każ­dym z bra­ci. Te­mu słu­żyć ma rów­nież od­po­wie­dzial­ność przed wspól­no­tą. Prze­ło­że­ni na ko­niec swej ka­den­cji skła­da­ją spra­woz­da­nie przed człon­ka­mi klasz­tor­nej Ra­dy. I po upły­wie ka­den­cji wra­ca­ją "do sze­re­gu" bra­ci, po­ka­zu­jąc, że to jest ich pierw­sze od­nie­sie­nie, że nie ma w nich chę­ci wy­bi­ja­nia się po­nad in­nych.

Ko­lej­na rzecz, jak my­ślę bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­na dla do­mi­ni­ka­nów, to ra­dość z róż­no­rod­no­ści. Jed­no­myśl­ność nie ozna­cza prze­cież iden­tycz­no­ści. Rów­ność bra­ci, wy­ni­ka­ją­ca z pro­fe­sji za­kon­nej i wza­jem­nej mi­ło­ści, nie wy­klu­cza róż­ni­cy ta­len­tów. Bar­dzo do­brze uj­mu­ją to na­sze Kon­sty­tu­cje, mó­wiąc tak: "Po­nie­waż Duch Świę­ty kie­ru­je Ko­ścio­łem rów­nież po­przez szcze­gól­ne ta­len­ty i cha­ry­zma­ty osób, prze­ło­że­ni win­ni w spra­wo­wa­niu wła­dzy bacz­nie zwra­cać uwa­gę na wła­ści­we bra­ciom da­ry oraz osą­dzać i kie­ro­wać tym, co we­dług po­trze­by da­ne­go cza­su Duch Świę­ty wzbu­dza w Za­ko­nie dla do­bra Ko­ścio­ła". Pod­kre­ślam: Duch Świę­ty kie­ru­je Ko­ścio­łem rów­nież przez ta­len­ty i cha­ry­zma­ty osób. Bar­dzo cie­szę się z te­go, że tra­fi­łem aku­rat do ta­kiej wspól­no­ty, gdzie jest po­moc w wy­do­by­wa­niu wszyst­kich bo­gactw i ta­len­tów, któ­re ma­ją po­szcze­gól­ni bra­cia. Ta róż­no­rod­ność da­rów i sza­cu­nek dla nich trwa­ją ca­ły czas w tra­dy­cji na­sze­go Za­ko­nu - po­ka­zu­ją to cho­ciaż­by na­si świę­ci. Wła­ści­wie na ich przy­kła­dzie moż­na by udo­wod­nić każ­dą te­zę do­ty­czą­cą du­cho­wo­ści do­mi­ni­kań­skiej. Wi­dać w nich bo­gac­two ta­len­tów, po­sług i dzieł, któ­re po­dej­mo­wa­li. Wspól­no­ta do­mi­ni­kań­ska nie mo­że być miej­scem, w któ­rym ta­len­ty są nisz­czo­ne, miej­scem rów­na­nia wszyst­kie­go do jed­ne­go wzor­ca.

Ko­lej­na spra­wa, któ­ra pew­nie do­ty­czy każ­dej wspól­no­ty, ale z któ­rej my do­mi­ni­ka­nie, szcze­gól­nie się cie­szy­my, to fakt, że wspól­no­ta jest miej­scem wzro­stu, do­sko­na­le­nia i oczysz­cze­nia. Jan Ka­sjan w swo­ich pi­smach mó­wi, że je­dy­nym sen­sem przy­cho­dze­nia do ja­kieś wspól­no­ty, za­miesz­ki­wa­nia w niej, jest od­kry­cie, że wca­le nie je­ste­śmy ta­cy świę­ci i cier­pli­wi, jak nam się wy­da­wa­ło. Wspól­no­ta jest miej­scem, w któ­rym roz­wie­wa­ją się wszel­kie mi­ty, ja­kie ktoś no­si w so­bie na te­mat swo­jej do­sko­na­ło­ści, świę­to­ści, tak­że ta­len­tów i uzdol­nień. Si­mon Tu­gwell OP w jed­nej ze swo­ich ksią­żek mó­wi, że bra­tu, któ­ry gło­si i któ­ry, umoc­nio­ny ła­ską sło­wa, jest zna­ko­mi­cie od­bie­ra­ny przez słu­cha­czy, mo­że się wy­da­wać, że wła­ści­wie ła­ska gło­sze­nia i on sam to jest jed­no. Ca­łe szczę­cie, że w klasz­to­rze są bra­cia, któ­rzy przyj­mu­ją go już nie ja­ko ka­zno­dzie­ję, ale swe­go bra­ta, po­ka­zu­jąc mu praw­dę o nim i roz­bi­ja­jąc mi­ty, któ­re być mo­że two­rzył so­bie na swój te­mat. W du­cho­wo­ści do­mi­ni­kań­skiej po­ja­wia się prze­ko­na­nie, że wspól­no­ta jest jed­nym z ele­men­tów do­mi­ni­kań­skie­go kie­row­nic­twa du­cho­we­go. W na­szej tra­dy­cji nie zo­stał roz­wi­nię­ty nurt bez­po­śred­nie­go kie­row­nic­twa, ja­ki jest zna­ny w nie­któ­rych in­nych zgro­ma­dze­niach (np. je­zu­ici). Tu­taj wspól­no­ta, obok wy­trwa­łe­go stu­dium, od­gry­wa ta­ką ro­lę. Jest miej­scem, w któ­rym czło­wiek roz­po­zna­je sie­bie i swo­je ta­len­ty. To wspól­no­ta po­ma­ga mu ro­ze­znać kim jest i do cze­go Bóg go wzy­wa. Mo­że się to do­ko­ny­wać na­wet w cza­sie bar­dzo nie­for­mal­nych spo­tkań, gdy np. sie­dzi­my so­bie ra­zem żar­tu­jąc ze wszyst­kie­go i ze wszyst­kich. Mo­że się rów­nież do­ko­ny­wać w cza­sie tzw. ka­pi­tuł re­gu­lar­nych, daw­niej zwa­nych ka­pi­tu­ła­mi win, któ­rych zna­cze­nie co­raz peł­niej od­kry­wa­my i w cza­sie któ­rych bra­cia mo­gą przy­znać się do te­go, co "za­wa­li­li", co chcie­li­by w so­bie zmie­nić, po­pra­wić. Ele­men­tem wspól­no­to­we­go kie­row­nic­twa du­cho­we­go jest też upo­mnie­nie bra­ter­skie.

Wspól­no­ta jest miej­scem wzro­stu, a tak­że od­kry­wa­nia te­go, że jest się za­leż­nym od in­nych. Bar­dzo pięk­nie uka­za­ła to św. Ka­ta­rzy­na ze Sie­ny, do­mi­ni­kań­ska ter­cjar­ka. W swym dzie­le "Dia­log o Bo­żej Opatrz­no­ści" za­pi­sa­ła ta­kie sło­wa Pa­na: "(...) nie chcia­łem, by każ­dy po­sia­dał wszyst­ko, co mu jest po­trzeb­ne, aże­by lu­dzie mie­li spo­sob­ność, z ko­niecz­no­ści, świad­czyć mi­łość wzglę­dem sie­bie. Mo­głem ob­da­rzyć lu­dzi tym wszyst­kim, cze­go im po­trze­ba dla du­szy i dla cia­ła; lecz chcia­łem, aby jed­ni po­trze­bo­wa­li dru­gich, i aby by­li my­mi słu­ga­mi dla udzie­la­nia łask i da­rów, ja­kie otrzy­ma­li ode Mnie". Bar­dzo cen­ne jest do­strze­że­nie te­go, że tak na­praw­dę nie je­stem i nie mo­gę być sa­mo­wy­star­czal­ny. Wspól­no­ta do­sko­na­le mi to po­ka­zu­je. Tro­chę po­tra­fię, coś z te­go, co jest we mnie, mo­gę wnieść do wspól­no­ty, ale też mu­szę ko­rzy­stać z po­mo­cy in­nych.

Wspól­no­ta jest też miej­scem, gdzie czło­wiek uczy się, jak wie­lo­krot­nie po­wta­rzał w swych li­stach po­przed­ni ge­ne­rał Za­ko­nu, Ti­mo­thy Radc­lif­fe OP, po­dat­no­ści na zra­nie­nia, nie­ustan­nej otwar­to­ści wo­bec dru­gie­go czło­wie­ka - z tą świa­do­mo­ścią, że sta­ję wo­bec nie­go bez­bron­ny. Ten dru­gi, chcąc nie chcąc, za­wsze mo­że mnie zra­nić, za­wsze mo­że mnie do­tknie. Ca­ła sztu­ka ewan­ge­licz­nej mi­ło­ści po­le­ga na tym, że­by bę­dąc zra­nio­nym nie ucie­kać, nie za­my­kać się w so­bie, nie cho­wać się w swym ego­izmie, ale pró­bo­wać wy­cho­dzić z go­to­wo­ścią prze­ba­cze­nia. Oczy­wi­ście, znów o wła­snych si­łach te­go się nie da zro­bić. Po­trzeb­ne jest tu­taj za­nu­rze­nie się w mo­cy Je­zu­sa Chry­stu­sa, w mo­cy Te­go, któ­ry po­zwo­lił się zra­nić do koń­ca.

Ko­lej­nym ele­men­tem cha­rak­te­ry­stycz­nym dla wspól­no­ty do­mi­ni­kań­skiej jest ra­dość z przy­jaź­ni i świa­do­me na­sta­wie­nie na jej bu­do­wa­nie. W róż­nych tra­dy­cjach za­kon­nych - star­szych i młod­szych - moż­na spo­tkać lęk przed przy­jaź­nia­mi, lęk przed bu­do­wa­niem ści­ślej­szych wię­zi przez bra­ci czy sio­stry. Mo­że być w tym tro­chę uza­sad­nio­nych po­dej­rzeń, że tak na­praw­dę to nie wia­do­mo do cze­go to pro­wa­dzi, al­bo że to po­wstrzy­mu­je na dro­dze do Pa­na Bo­ga. Przy­jaźń by­wa tam trak­to­wa­na ja­ko nie­po­trzeb­ny do­da­tek, a tak na­praw­dę za­kon­ni­ko­wi win­na wy­star­czać wy­łącz­na re­la­cja z Bo­giem i po­wi­nien wy­rzec się wszel­kich in­nych bliż­szych wię­zi z ludź­mi. Cze­goś po­dob­ne­go ni­gdy nie by­ło w zdro­wej tra­dy­cji do­mi­ni­kań­skiej. Świę­ty To­masz z Akwi­nu, za­sta­na­wia­jąc się nad isto­tą re­la­cji w Trój­cy Świę­tej, tę naj­wyż­szą for­mę mi­ło­ści, ja­ka w Niej pa­nu­je, na­zwał mi­ło­ścią przy­jaź­ni. Każ­da chrze­ści­jań­ska wspól­no­ta po­win­na bu­do­wać swe re­la­cje na wzór Trój­cy Świę­tej. Wia­do­mo, że nie z każ­dym moż­na i trze­ba wcho­dzić w re­la­cje przy­jaź­ni, ści­słej za­ży­ło­ści, głę­bo­kiej wię­zi. Je­że­li jed­nak ta­kie wię­zi ist­nie­ją w za­kon­nej wspól­no­cie, to ca­ła wspól­no­ta sta­je się prze­mie­nio­na, głę­biej zjed­no­czo­na i po­ja­wia się więk­sza tro­ska i od­po­wie­dzial­ność za dru­gie­go. Wspól­no­ta sta­je się lep­sza, do­sko­nal­sza, bar­dziej po­dob­na do wspól­no­ty Osób Trój­cy Świę­tej. Do­mi­ni­ka­nie chy­ba za­wsze in­tu­icyj­nie to wy­czu­wa­li, gdyż w hi­sto­rii Za­ko­nu zna­ne są wiel­kie przy­jaź­nie po­mię­dzy brać­mi, a tak­że mię­dzy brać­mi i sio­stra­mi. By­ły oczy­wi­ście też okre­sy więk­szej po­dejrz­li­wo­ści i lę­ku wo­bec ta­kich re­la­cji, jed­nak obec­nie na no­wo od­kry­wa­my zna­cze­nie przy­jaź­ni i sta­ra­my się ją pie­lę­gno­wać wi­dząc w tym rze­czy­wi­ste do­bro. Świę­ty To­masz do­dat­ko­wo prze­ko­nu­je do ta­kie­go spo­so­bu po­stę­po­wa­nia, jed­no­cze­śnie jak­by "sta­wia­jąc na gło­wie" pod­sta­wo­we za­sa­dy mo­na­stycz­ne. W tej tra­dy­cji w chwi­lach trud­no­ści, gdy mnich czu­je, że jest mu cięż­ko, że prze­ży­wa ja­kąś de­pre­sję i chciał­by uciec z miej­sca, w któ­rym prze­by­wa, z ce­li, w któ­rej sie­dzi, że­la­zna re­gu­ła na­ka­zy­wa­ła: mu­sisz prze­trwać, nie mo­żesz opu­ścić te­go miej­sca, nie mo­żesz uciec, bo tyl­ko tak twe ser­ce bę­dzie prze­mie­nio­ne. A św. To­masz za­chę­ca, aby w cza­sie trud­no­ści, gdy nie moż­na so­bie dać ra­dy ze so­bą, gdy smu­tek pa­nu­je w ser­cu, pójść do przy­ja­cie­la i po­roz­ma­wiać z nim. Jest to le­kar­stwo dla czło­wie­ka i spo­sób na wyj­ście ze smut­ku i przy­gnę­bie­nia. Oprócz te­go spo­so­bu, św. To­masz po­da­je jesz­cze in­ne, ale ta za­sa­da wy­raź­nie po­ka­zu­je ro­lę przy­jaź­ni w do­mi­ni­kań­skiej tra­dy­cji.

W tra­dy­cji do­mi­ni­kań­skiej moż­na zna­leźć opi­nie, że wspól­no­ty klasz­tor­ne win­ny li­czyć co naj­mniej stu bra­ci, bo do­pie­ro wte­dy mo­gą one w peł­ni żyć i się roz­wi­jać. Na­to­miast ma­łe wspól­no­ty sprzy­ja­ją za­ni­ko­wi ży­cia do­mi­ni­kań­skie­go. Ta­kie twier­dze­nia po­ja­wia­ły się w kon­kret­nym kon­tek­ście hi­sto­rycz­nym. Ale rze­czy­wi­ście, du­ża wspól­no­ta ma moż­ność nie­ustan­ne­go ży­cia wła­snym ryt­mem nie­za­leż­nie od te­go, ilu bra­ci w da­nym mo­men­cie wy­je­dzie z klasz­to­ru, aby gło­sić sło­wo lub po­dej­mo­wać in­ne za­da­nia. W na­szym klasz­to­rze przy­ję­li­śmy za­sa­dę, że wy­cho­dzi­my w pro­ce­sji do ka­pli­cy Mat­ki Bo­żej śpie­wa­jąc an­ty­fo­nę "Sa­lve Re­gi­na" wte­dy, gdy na nie­szpo­rach obec­nych jest przy­naj­mniej dzie­się­ciu bra­ci zdol­nych do śpie­wu. Cza­sa­mi jed­nak, choć ży­je nas tu po­nad dwu­dzie­stu, trud­no by­ło wie­czo­rem ze­brać się w ta­kim gro­nie, bo wie­lu bra­ci aku­rat wy­je­cha­ło i nie by­li­śmy w sta­nie sfor­mu­ło­wać pro­ce­sji. Gdy­by ży­ło nas tu przy­naj­mniej pięć­dzie­się­ciu, pew­nie nie by­ło­by te­go pro­ble­mu. To tro­chę po­ka­zu­je, że je­śli w ja­kimś klasz­to­rze jest czte­rech czy sze­ściu bra­ci, bar­dzo trud­no jest im w peł­ni pro­wa­dzić do­mi­ni­kań­skie ży­cie wspól­no­to­we.

Głów­nym za­da­niem do­mi­ni­ka­nów jest oczy­wi­ście gło­sze­nie sło­wa. Ale są i ta­cy do­mi­ni­ka­nie, któ­rzy w do­słow­nym zna­cze­niu te­go sło­wa z róż­nych po­wo­dów jed­nak nie gło­szą. Nie­któ­rzy z nich pod­ję­li w Za­ko­nie ży­cie bra­ci współ­pra­cow­ni­ków i nie przyj­mu­jąc świę­ceń ka­płań­skich, nie mo­gą gło­sić w cza­sie li­tur­gii. In­ni nie są w sta­nie ak­tu­al­nie pod­jąć się te­go za­da­nia z po­wo­du wie­ku, zdro­wia, pre­dys­po­zy­cji fi­zycz­nych czy men­tal­nych. Po­zo­sta­je­my jed­nak ca­ły czas wspól­no­tą bra­ci ka­zno­dzie­jów, gdyż gło­sze­nie jed­ne­go bra­ta, jest wła­ści­wie dzie­łem ca­łej wspól­no­ty. Po­nad­to, nie moż­na za­po­mnieć, iż ci, któ­rzy ak­tu­al­nie nie mo­gą gło­sić sło­wa, po­przez swą pra­cę, cier­pie­nie i ofia­rę ści­śle współ­pra­cu­ją z ka­zno­dzie­ja­mi.

War­to rów­nież wspo­mnieć choć jed­no sło­wo o tym wy­mia­rze ma­te­rial­nym ży­cia wspól­no­to­we­go. W każ­dym klasz­to­rze są wy­zna­czo­ne oso­by, któ­re zaj­mu­ją się spra­wa­mi fi­nan­so­wy­mi i za­opa­trze­niem. Dzię­ki te­mu in­ni bra­cia nie mu­szą się na tym za bar­dzo znać i mo­gą po­dej­mo­wać po­słu­gę ści­ślej zwią­za­ną z na­szym cha­ry­zma­tem. W każ­dej wspól­no­cie ist­nie­je wie­le za­dań do wy­ko­na­nia, dla­te­go też każ­dy jest w niej po­trzeb­ny. Prze­no­sząc to do­świad­cze­nie na ADO­NAI, moż­na po­wie­dzieć, że choć nie wszy­scy mu­szą np. słu­żyć przy oł­ta­rzu czy też śpie­wać psalm, jed­nak każ­dy mo­że zna­leźć tu swe miej­sce i pod­jąć po­słu­gę we wspól­no­cie. Spo­so­bów kon­kret­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia jest bar­dzo wie­le.

O. Ja­kub Gon­ciarz OP

Po­wrót do czy­tel­ni