WSPÓLNOTA ŚWIECKICH      PRZY KLASZTORZE O.O. DOMINIKANÓW UL. FRETA 10


 Katechezy: Gorliwość we wspólnym sprawowaniu liturgii, zwłaszcza Eucharystii i godzin kanonicznych, a także w modlitwie

W Ka­te­chi­zmie Ko­ścio­ła Ka­to­lic­kie­go moż­na zna­leźć trzy okre­śle­nia uka­zu­ją­ce, czym jest li­tur­gia. Ka­te­chizm przy­po­mi­na, że Bóg Oj­ciec w swo­jej mi­ło­ści wo­bec każ­de­go czło­wie­ka udzie­la mu nie­ustan­nie swo­je­go bło­go­sła­wień­stwa i przy­cho­dzi do wspól­no­ty Ko­ścio­ła, a li­tur­gia jest for­mą od­po­wie­dzi Ko­ścio­ła na dar Bo­żej mi­ło­ści. Jest to od­po­wiedź ca­łej wspól­no­ty, któ­ra jest zjed­no­czo­na z Je­zu­sem Chry­stu­sem w mo­cy Du­cha Świę­te­go. Ko­ściół, czy­li Mi­stycz­ne Cia­ło Je­zu­sa, po­przez li­tur­gię pra­gnie zwra­cać się do Bo­ga Oj­ca w ad­o­ra­cji, w uwiel­bie­niu i dzięk­czy­nie­niu.

Li­tur­gia to tak­że ofia­ra skła­da­na Bo­gu z otrzy­ma­nych od Nie­go da­rów i proś­ba o zstą­pie­nie Du­cha Świę­te­go na te da­ry, na wspól­no­tę Ko­ścio­ła, na wszyst­kich wier­nych i na ca­ły świat.

We­dług Ka­te­chi­zmu li­tur­gia jest też wy­ra­zem zjed­no­cze­nia wspól­no­ty, jej ko­mu­nii - w śmier­ci i w zmar­twych­wsta­niu Je­zu­sa. Spra­wo­wa­nie li­tur­gii to rów­nież szcze­gól­ny czas przyj­mo­wa­nia da­rów Du­cha Świę­te­go.

Li­tur­gia wy­ra­ża się przez spra­wo­wa­nie sa­kra­men­tów i li­tur­gię go­dzin, czy­li mo­dli­twę psal­ma­mi i hym­na­mi. Za­wsze jest ona dzie­łem ca­łe­go Ko­ścio­ła. Na­wet je­że­li ktoś sam w swo­im po­ko­iku ci­cho od­ma­wia jutrz­nię lub nie­szpo­ry, to uczest­ni­czy w mo­dli­twie ca­łe­go Ko­ścio­ła.

Kon­sty­tu­cje do­mi­ni­kań­skie, pró­bu­jąc opi­sać ro­lę li­tur­gii w na­szym ży­ciu, wła­ści­wie po­wta­rza­ją to, co z ca­łą mo­cą zo­sta­ło przy­po­mnia­ne Ko­ścio­ło­wi przez So­bór Wa­ty­kań­ski II, a póź­niej przez no­wy Ka­te­chizm. W Kon­sty­tu­cjach znaj­du­je­my m.in. ta­kie zda­nie: "W li­tur­gii, a zwłasz­cza w Eu­cha­ry­stii, jest obec­na i czyn­na ta­jem­ni­ca zba­wie­nia". Pod­czas spra­wo­wa­nia li­tur­gii sta­je­my za­tem w obec­no­ści Je­zu­sa, uczest­ni­czy­my w Je­go ży­ciu, zwłasz­cza w Je­go mę­ce, śmier­ci i w zmar­twych­wsta­niu, a tak­że we wnie­bo­wstą­pie­niu. Je­ste­śmy w Wie­czer­ni­ku ra­zem z Ma­ry­ją i Apo­sto­ła­mi, z ca­łym Ko­ścio­łem, w tym mo­men­cie, w któ­rym Ko­ścio­ło­wi udzie­la się Duch Świę­ty. Li­tur­gia spra­wia, że na­praw­dę sta­je­my się świad­ka­mi i uczest­ni­ka­mi tych wszyst­kich zda­rzeń. W cza­sie trwa­nia li­tur­gii, a więc wte­dy, gdy spra­wo­wa­ne są sa­kra­men­ty i gdy Ko­ściół mo­dli się li­tur­gią go­dzin, uobec­nia się ta­jem­ni­ca zba­wie­nia.

Ta­jem­ni­ca zba­wie­nia jest w li­tur­gii nie tyl­ko "obec­na" - jest ona rów­nież "czyn­na". To zna­czy, że uczest­ni­cy li­tur­gii nie są tyl­ko wi­dza­mi ja­kie­goś przed­sta­wie­nia. To wszyst­ko, co się do­ko­nu­je w li­tur­gii, mo­że do­tknąć tak­że mo­je­go ży­cia. Mo­gę być w peł­ni uczest­ni­kiem uobec­nia­nych wy­da­rzeń zbaw­czych. Li­tur­gia to za­tem czas rze­czy­wi­stej prze­mia­ny lu­dzi, czas no­we­go stwo­rze­nia, wy­bra­nia, po­wo­ła­nia do mi­ło­ści, wy­zwa­la­nia z grze­chów, czas uświę­ca­nia przez Du­cha Świę­te­go. To wszyst­ko nie od­by­wa się gdzieś da­le­ko i daw­no. We wspól­nym spra­wo­wa­niu li­tur­gii nie tyl­ko wspo­mi­na­my zna­ne z Pi­sma Świę­te­go wy­da­rze­nia z ży­cia Je­zu­sa Chry­stu­sa, ale mo­że­my też sa­mi do­świad­czyć za­war­tej w nich mo­cy zwy­cię­stwa nad grze­chem i śmier­cią.

Moż­na więc po­wie­dzieć, iż dla chrze­ści­ja­ni­na nie ma do­sko­nal­szej mo­dli­twy uwiel­bie­nia i dzięk­czy­nie­nia niż Eu­cha­ry­stia. Na­sze spo­tka­nia mo­dli­tew­ne, gdy gro­ma­dzi­my się, aby wiel­bić Bo­ga, mo­gą być wspa­nia­łym i po­ru­sza­ją­cym do­świad­cze­niem, mo­że im to­wa­rzy­szyć nie­sa­mo­wi­ty śpiew czy mo­dli­twa w ję­zy­kach, ale są one ni­czym w po­rów­na­niu z ta­jem­ni­cą, w ja­ką je­ste­śmy wpro­wa­dza­ni w li­tur­gii.

Nie ma też sku­tecz­niej­szej mo­dli­twy proś­by i prze­bła­ga­nia niż Msza Świę­ta. Wszyst­kie li­ta­nie, no­wen­ny, wszel­kie­go ro­dza­ju proś­by za­no­szo­ne po­za Eu­cha­ry­stią są bar­dzo pięk­ne, ale nie ist­nie­je do­sko­nal­sza mo­dli­twa proś­by i prze­bła­ga­nia niż ta, któ­rą za­no­si się w cza­sie skła­da­nia Ofia­ry Chry­stu­sa. Jest to bo­wiem je­dy­na Ofia­ra na prze­bła­ga­nie za grze­chy świa­ta.

Nie ma sku­tecz­niej­sze­go spo­so­bu przy­zy­wa­nia Du­cha Świę­te­go niż li­tur­gia. Za­wsze, ile­kroć spra­wo­wa­na jest Eu­cha­ry­stia, nad przy­nie­sio­ny­mi w da­rze chle­bem i wi­nem wy­po­wia­da się sło­wa proś­by o Du­cha Świę­te­go. Te sło­wa za­wsze są sku­tecz­ne. Obec­ność Du­cha Świę­te­go ni­gdy nie jest tak pew­na, jak w cza­sie spra­wo­wa­nia li­tur­gii. Dla­te­go po we­zwa­niu Du­cha Świę­te­go z wia­rą przy­stę­pu­je­my do Ko­mu­nii świę­tej, spo­ży­wa­my chleb, któ­ry zo­stał prze­mie­nio­ny w Cia­ło Pa­na, pi­je­my wi­no, któ­re zo­sta­ło prze­mie­nio­ne w Je­go Krew. A trze­ba pa­mię­tać, że w cza­sie Mo­dli­twy Eu­cha­ry­stycz­nej Duch Świę­ty przy­zy­wa­ny jest nie tyl­ko nad chle­bem i wi­nem, lecz rów­nież nad wszyst­ki­mi wier­ny­mi zgro­ma­dzo­ny­mi w świą­ty­ni.

Nie ma sku­tecz­niej­sze­go środ­ka uzdro­wie­nia niż li­tur­gia. Spo­ty­ka­my w niej praw­dzi­we­go Je­zu­sa Chry­stu­sa, któ­ry przy­cho­dzi z ca­łą swo­ją mo­cą i ła­ską, to zna­czy ze wszyst­ki­mi swy­mi da­ra­mi, z tro­ską o każ­de­go z nas, z pra­gnie­niem uzdro­wie­nia każ­de­go. In­ne mo­dli­twy i na­bo­żeń­stwa z proś­bą o uzdro­wie­nie są oczy­wi­ście waż­ne i wol­no je od­pra­wiać, ale to czas li­tur­gii, zwłasz­cza Eu­cha­ry­stii, jest uprzy­wi­le­jo­wa­nym cza­sem dzia­ła­nia Je­zu­sa. Przed Ko­mu­nią świę­tą wy­po­wia­da­my sło­wa: "Pa­nie, nie je­stem go­dzien, abyś przy­szedł do mnie, ale po­wiedz tyl­ko sło­wo, a bę­dzie uzdro­wio­na du­sza mo­ja." Wy­zna­je­my wte­dy na­szą wia­rę i pra­gnie­nie Je­zu­sa i na­sze­go uzdro­wie­nia, bo wie­my, że to jest ten sam Je­zus, któ­ry uzdra­wiał dwa ty­sią­ce lat te­mu, któ­ry uzdra­wiał w cią­gu ca­łej hi­sto­rii Ko­ścio­ła i któ­ry te­raz, w cza­sie li­tur­gii, tak­że chce uzdra­wiać.

Nie ma do­sko­nal­szej me­to­dy kon­tem­pla­cji Bo­żych dzieł niż li­tur­gia. Waż­ne są wszel­kie for­my me­dy­ta­cji, ad­o­ra­cji, du­cho­we­go czy­ta­nia i zgłę­bia­nia sło­wa Bo­że­go, ale wła­śnie w cza­sie li­tur­gii mo­że­my spo­ty­kać Bo­ga ta­kie­go, ja­kim jest.

Nie ma bar­dziej sto­sow­ne­go cza­su od­da­wa­nia się Bo­gu i po­wie­rza­nia Mu swo­je­go ży­cia niż czas li­tur­gii. W tra­dy­cji Ko­ścio­ła ist­nie­ją róż­ne ak­ty za­wie­rza­nia Bo­gu sie­bie sa­me­go, pa­ra­fii, ca­łej wspól­no­ty Lu­du Bo­że­go. Ko­ściół przyj­mu­je roz­ma­ite for­my i ce­re­mo­nie pa­ra­li­tur­gicz­ne pro­wa­dzą­ce do ta­kie­go za­wie­rze­nia, na przy­kład uzna­nie Je­zu­sa Chry­stu­sa za Pa­na i Zba­wi­cie­la w cza­sie se­mi­na­rium Od­no­wy w Du­chu Świę­tym. Naj­peł­niej od­da­je­my się jed­nak Bo­gu wte­dy, gdy skła­da­my sie­bie na oł­ta­rzu wraz z chle­bem i wi­nem. Dzię­ki te­mu Msza sta­je się nie tyl­ko ca­ło­pal­ną Ofia­rą Chry­stu­sa, ale tak­że na­szą ofia­rą.

Nie ma sku­tecz­niej­sze­go spo­so­bu wy­pra­sza­nia Bo­że­go mi­ło­sier­dzia niż li­tur­gia. Ko­ron­ka do Bo­że­go Mi­ło­sier­dzia jest oczy­wi­ście wspa­nia­łą mo­dli­twą, jed­nak ta­jem­ni­ca mi­ło­sier­dzia ob­ja­wia się w peł­ni w Eu­cha­ry­stii, gdyż tu uobec­nia się śmierć i zmar­twych­wsta­nie Je­zu­sa.

Nie ma też bar­dziej jed­no­czą­cej for­my spo­tkań we wspól­no­cie Ko­ścio­ła niż spra­wo­wa­nie li­tur­gii. Na li­tur­gii spo­ty­ka­my się nie tyl­ko ja­ko po­szcze­gól­ne jed­nost­ki, ale ja­ko ochrzcze­ni, czy­li ci, któ­rzy przez ła­skę sta­li się dzieć­mi Bo­ga i two­rzą jed­no Cia­ło Je­zu­sa Chry­stu­sa. Na­wet je­że­li są mię­dzy na­mi róż­ne na­pię­cia, po­dzia­ły czy po­dejrz­li­wość, to w cza­sie li­tur­gii ca­łe zło obec­ne w re­la­cjach z in­ny­mi jest prze­zwy­cię­ża­ne. Duch Świę­ty przy­cho­dzi nie­za­wod­nie, aby co­raz peł­niej two­rzyć z nas Ko­ściół.

Wszel­kie in­ne prze­ja­wy po­boż­no­ści, in­ne mo­dli­twy i for­my spo­tkań, ja­kie od­naj­du­je­my w ży­ciu Ko­ścio­ła, al­bo ma­ją nas pod­pro­wa­dzić do li­tur­gii, al­bo z li­tur­gii wy­pły­wa­ją. Dla­te­go So­bór Wa­ty­kań­ski II mó­wi, że li­tur­gia jest szczy­tem ca­łej dzia­łal­no­ści Ko­ścio­ła. Jest czymś naj­wspa­nial­szym, co mo­że­my w Ko­ście­le od­na­leźć. Li­tur­gia jest też źró­dłem wszel­kiej mo­cy i wszel­kie­go ży­cia w Ko­ście­le. Nic za­tem dziw­ne­go, że i dla nas, do­mi­ni­ka­nów - jak czy­ta­my w Kon­sty­tu­cjach - jest ona ośrod­kiem i ser­cem ży­cia. Wpi­su­je­my się w to, czym ży­je Ko­ściół. Ma­my świa­do­mość, że nie znaj­dzie­my in­ne­go źró­dła na­szej mo­cy, na­szej jed­no­ści, na­sze­go ży­cia. Kon­sty­tu­cje przy­po­mi­na­ją nam ja­sno, że przez li­tur­gię bra­cia ma­ją udział w ta­jem­ni­cy Je­zu­sa Chry­stu­sa. Dla nas, któ­rzy pró­bu­je­my przez ży­cie kon­se­kro­wa­ne, przez ży­cie wspól­ne, na­śla­do­wać Je­zu­sa i tę wspól­no­tę apo­stol­ską, któ­rą On zgro­ma­dził wo­kół sie­bie, li­tur­gia jest więc spo­so­bem udzia­łu w ży­ciu Je­zu­sa.

Dla do­mi­ni­ka­nów li­tur­gia sta­no­wi też szcze­gól­ną spo­sob­ność do te­go, że­by re­ali­zo­wać mi­sję Za­ko­nu. W cza­sie spra­wo­wa­nia Eu­cha­ry­stii za­zwy­czaj jest czas na gło­sze­nie Sło­wa, a dla do­mi­ni­ka­nów jest to naj­wspa­nial­sze za­ję­cie na świe­cie. Za­tem li­tur­gia jest dla nas miej­scem uprzy­wi­le­jo­wa­nym, bo mo­że­my gło­sić Te­go, w któ­re­go ta­jem­ni­cach uczest­ni­czy­my, nie tyl­ko so­bie, ale tak­że wszyst­kim uczest­ni­kom pu­blicz­nie spra­wo­wa­nej przez nas li­tur­gii. Gło­sząc Sło­wo, a przez to pro­wa­dząc in­nych do roz­po­zna­nia Je­zu­sa Chry­stu­sa w li­tur­gii Ko­ścio­ła, wy­peł­nia­my na­szą mi­sję za­bie­ga­nia o zba­wie­nie każ­de­go czło­wie­ka. Je­że­li ktoś usły­szy i poj­mie, co się dzie­je w cza­sie li­tur­gii, to zba­wie­nie sta­nie się udzia­łem je­go ser­ca. Zro­zu­mia­łe jest za­tem za­le­ce­nie Kon­sty­tu­cji, aby tro­ska o uro­czy­ste i wspól­ne spra­wo­wa­nie li­tur­gii by­ła jed­nym z głów­nych za­dań na­sze­go po­wo­ła­nia. Tro­ska ta sta­no­wi je­den z naj­waż­niej­szych ele­men­tów do­mi­ni­kań­skie­go ży­cia.

Czy­ta­jąc na­sze Kon­sty­tu­cje i pa­trząc na tra­dy­cję Za­ko­nu w za­kre­sie li­tur­gii i mo­dli­twy, moż­na po­wie­dzieć, że do­mi­ni­ka­nie są bar­dzo "in­te­re­sow­ni" i prak­tycz­ni w po­dej­ściu do tych ele­men­tów ży­cia Ko­ścio­ła. Sta­ra­my się je wy­ko­rzy­stać, aby ca­łe zróż­ni­co­wa­nie na­szych wspól­not i form na­sze­go ży­cia (w klasz­to­rze wła­ści­wie każ­dy zaj­mu­je się czymś in­nym, ma in­ne ta­len­ty, upodo­ba­nia, wiek i stan zdro­wia) mo­gło być zjed­no­czo­ne przez li­tur­gię. Li­tur­gia jest czymś, co łą­czy wszyst­kie wy­mia­ry na­sze­go ży­cia. Wpraw­dzie wspól­na Msza Świę­ta two­rzy wię­zi w każ­dej wspól­no­cie, ale na­sze Kon­sty­tu­cje bar­dzo moc­no pod­kre­śla­ją, że jest to szcze­gól­ny spo­sób bu­do­wa­nia wspól­no­ty do­mi­ni­kań­skiej. Wspól­na Eu­cha­ry­stia jest rów­nież głów­nym źró­dłem mo­cy na­sze­go apo­stol­stwa.

Kon­sty­tu­cje przy­po­mi­na­ją tak­że o in­nym ele­men­cie li­tur­gicz­nym - o spo­wie­dzi. Mó­wią one, że czę­sta spo­wiedź po­bu­dza do nie­ustan­ne­go na­wró­ce­nia, do trwa­nia w po­sta­wie na­wró­ce­nia.

 

Moż­na wy­róż­nić pew­ne ce­chy cha­rak­te­ry­stycz­ne dla li­tur­gii do­mi­ni­kań­skiej. Po pierw­sze, po­win­na być ona spra­wo­wa­na pu­blicz­nie, z za­pro­sze­niem świec­kich do jej współ­two­rze­nia.

Po dru­gie, do­mi­ni­ka­nie trak­tu­ją li­tur­gię ja­ko śro­dek gło­sze­nia Sło­wa. Z ta­kie­go ro­zu­mie­nia miej­sca li­tur­gii w ży­ciu do­mi­ni­kań­skim wy­ni­ka jej szcze­gól­ne umi­ło­wa­nie. Do­wo­dem dba­ło­ści o spo­sób spra­wo­wa­nia li­tur­gii mo­że być dzie­ło od­no­wy li­tur­gicz­nej, któ­re kil­ka­na­ście lat te­mu za­czę­ło się w klasz­to­rze w Kra­ko­wie. Wraz z ko­lej­ny­mi rocz­ni­ka­mi bra­ci od­no­wa ta roz­prze­strze­ni­ła się naj­pierw w na­szych klasz­to­rach, a na­stęp­nie - za spra­wą śpiew­ni­ka "Nie­po­ję­ta Trój­co" i ka­set - w wie­lu pol­skich pa­ra­fiach i wspól­no­tach.

Ko­lej­ną ce­chą li­tur­gii do­mi­ni­kań­skiej jest wspól­ne spra­wo­wa­nie co­dzien­nej Mszy Świę­tej. Sta­ra­my się wszy­scy - w mia­rę moż­li­wo­ści - w tej Mszy uczest­ni­czyć. Oczy­wi­ście je­że­li ktoś ma ja­kieś obo­wiąz­ki czy też wy­zna­czo­ną in­ną Mszę, nie za­wsze bę­dzie mógł się do­łą­czyć do Eu­cha­ry­stii kon­wen­tu­al­nej. Ma­my jed­nak świa­do­mość ogrom­nych ko­rzy­ści pły­ną­cych z te­go, że na Eu­cha­ry­stii je­ste­śmy ra­zem.

Szcze­gól­ną ce­chą li­tur­gii do­mi­ni­kań­skiej jest rów­nież wspól­na li­tur­gia go­dzin. Kon­sty­tu­cje za­le­ca­ją tak­że, aby - je­że­li to jest moż­li­we - ja­kąś część li­tur­gii go­dzin uro­czy­ście za­śpie­wać.

W tra­dy­cji do­mi­ni­kań­skiej obo­wią­zu­je za­sa­da, że li­tur­gia po­win­na być spra­wo­wa­na z pro­sto­tą i z umia­rem. Za­sa­da ta na­wią­zu­je do spo­so­bu prze­ży­wa­nia li­tur­gii w klasz­to­rach mo­na­stycz­nych, w któ­rych moż­na by­ło prze­zna­czyć na nią wię­cej cza­su. Do­mi­ni­ka­nie z za­ło­że­nia szli tro­chę "na skró­ty". Zda­rza­ło się, że któ­ryś z bra­ci uzy­ski­wał dys­pen­sę od obec­no­ści na li­tur­gii, je­śli zbyt dłu­ga mo­dli­twa prze­szka­dza­ła mu w stu­dio­wa­niu lub w po­słu­dze sło­wa. Jest to pró­ba za­cho­wa­nia zdro­wej rów­no­wa­gi w re­ali­za­cji róż­nych ele­men­tów skła­da­ją­cych się na na­sze ży­cie.

Pró­bu­jąc uka­zać ro­lę li­tur­gii w kształ­to­wa­niu ludz­kie­go ser­ca, war­to pod­kre­ślić jej bez­in­te­re­sow­ność. Cza­sem czło­wiek szu­ka w mo­dli­twie cze­goś dla sie­bie - du­cho­wych wra­żeń czy choć­by po­czu­cia, że się do­brze po­mo­dlił. Pra­gnie coś zdo­być dla sie­bie i czę­sto sam chce kształ­to­wać mo­dli­twę. Mo­dli się wte­dy, gdy ma na to ocho­tę, i prze­sta­je się mo­dlić, kie­dy ocho­ta mi­ja. Li­tur­gia kształ­tu­je w czło­wie­ku bez­in­te­re­sow­ność i wy­zwa­la go z ego­istycz­ne­go po­dej­ścia do mo­dli­twy. W cza­sie li­tur­gii nie za­wsze czu­je­my, że się mo­dli­my; li­tur­gia nie za­wsze jest czymś po­cią­ga­ją­cym; nie za­wsze też wi­dać owo­ce tej mo­dli­twy.

In­ną war­to­ścią li­tur­gii jest jej obiek­tyw­ność. Li­tur­gia nie za­le­ży od na­szych wra­żeń, uczuć, prze­żyć. Duch Świę­ty przy­cho­dzi przy­zy­wa­ny w cza­sie mo­dli­twy ca­łe­go Ko­ścio­ła. Je­zus wraz z ca­łą wspól­no­tą Ko­ścio­ła od­da­je cześć Oj­cu tak­że wte­dy, gdy czło­wiek te­go nie czu­je. Owoc­ność li­tur­gii za­le­ży od wia­ry jej uczest­ni­ków w to, co się ak­tu­al­nie dzie­je, a tak­że od ich pra­gnie­nia przy­ję­cia ła­ski, któ­rą da­je Bóg. Owoc­ność ta wią­że się za­tem nie ty­le z uczu­cia­mi, ile z  pra­gnie­niem spo­tka­nia ży­we­go Bo­ga.

 

Dru­gim fi­la­rem na­sze­go ży­cia du­cho­we­go jest mo­dli­twa pry­wat­na. Jest to czas spo­tka­nia z Bo­giem i spo­sób bu­do­wa­nia przy­jaź­ni z Nim. Kon­sty­tu­cje za­le­ca­ją, aby każ­dy z bra­ci po­świę­cał na mo­dli­twę pry­wat­ną przy­naj­mniej pół go­dzi­ny dzien­nie. Nie okre­śla­ją jed­nak, jak ta mo­dli­twa win­na wy­glą­dać. Szu­ka­jąc od­po­wie­dzi na py­ta­nie, czym jest mo­dli­twa pry­wat­na, moż­na się na­tknąć np. na ta­kie okre­śle­nia:

Kon­tem­pla­cja

Do XVI wie­ku sło­wo to ozna­cza­ło głów­nie roz­wa­ża­nie i stu­dium, czy­li od­no­si­ło się głów­nie do wy­mia­ru in­te­lek­tu­al­ne­go. Kon­tem­pla­cja pro­wa­dzi­ła do od­kry­wa­nia obec­no­ści Bo­ga w wy­da­rze­niach; wy­ra­ża­ła się rów­nież w ana­li­zie tek­stów fi­lo­zo­ficz­nych i teo­lo­gicz­nych. Mia­ła ona ra­czej cha­rak­ter stu­dium niż mo­dli­twy. Po­nie­waż stu­dium to by­ło ukie­run­ko­wa­ne głów­nie na Bo­ga, mo­gło sta­no­wić istot­ny ele­ment ży­cia za­kon­ne­go. Od XVI wie­ku, od cza­su św. Ja­na od Krzy­ża i św. Te­re­sy z Avi­la, sło­wo "kon­tem­pla­cja" na­bie­ra in­ne­go zna­cze­nia. Kon­tem­pla­cja zo­sta­ła wów­czas po­wią­za­na z mo­dli­twą, z za­nu­rze­niem się w Bo­gu, zjed­no­cze­niem z Nim. Za­czę­to też wpro­wa­dzać po­dział na kon­tem­pla­cję czyn­ną i bier­ną, wla­ną i na­by­tą. Opi­sy eta­pów roz­wo­ju du­cho­we­go do­pro­wa­dzi­ły w prak­ty­ce do prze­ko­na­nia, że kon­tem­pla­cja jest pod­nio­słym sta­nem mo­dli­twy, do­stęp­nym je­dy­nie dla wy­bra­nych, pod­czas gdy dla ogó­łu wier­nych prze­zna­czo­ne są pro­ste mo­dli­twy ust­ne.

Mi­sty­ka

O tra­dy­cji mi­stycz­nej mó­wi się głów­nie od XVI wie­ku. Nie ozna­cza to, że przed XVI wie­kiem nie by­ło mi­sty­ków. Nie­wąt­pli­wie moż­na ich spo­tkać w ca­łej hi­sto­rii Ko­ścio­ła. Nie­któ­rzy teo­lo­dzy re­zer­wu­ją jed­nak to okre­śle­nie dla bar­dzo nie­licz­nej gru­py wy­bra­nych, któ­rzy do­cho­dzą do szczy­tów ży­cia du­cho­we­go po­przez do­kład­nie opi­sa­ne eta­py: oczysz­cze­nia, oświe­ce­nia i zjed­no­cze­nia. W ta­ki spo­sób po­wsta­je mnie­ma­nie, że mi­sty­ka jest czymś nie­do­stęp­nym dla prze­cięt­ne­go wier­ne­go, któ­ry nie po­wi­nien so­bie ro­ścić do niej żad­nych pre­ten­sji. Tyl­ko ci chrze­ści­ja­nie, któ­rzy otrzy­mu­ją od Bo­ga szcze­gól­ne da­ry, mo­gą być mi­sty­ka­mi. Zda­rza się, że mi­sty­kę wią­że się np. z le­wi­ta­cją czy z eks­ta­za­mi, utoż­sa­mia­jąc ją z do­świad­cze­nia­mi nad­zwy­czaj­ny­mi.

Me­dy­ta­cja

Ist­nie­je wie­le teo­rii na te­mat me­dy­ta­cji - nie tyl­ko w tra­dy­cji chrze­ści­jań­skiej. W prak­ty­ce moż­na dość czę­sto spo­tkać się z trak­to­wa­niem me­dy­ta­cji ja­ko za­pla­no­wa­ne­go ćwi­cze­nia zwią­za­ne­go z ana­li­zą. tek­stu, np. tek­stu bi­blij­ne­go. Cza­sem wcze­śniej opra­co­wu­je się punk­ty roz­my­śla­nia, a na­stęp­nie od­pra­wia się me­dy­ta­cję zgod­nie z przy­go­to­wa­nym pla­nem. Pro­blem po­wsta­je wte­dy, gdy czło­wiek kon­cen­tru­je się na wier­nym wy­ko­na­niu pla­nu za­miast spo­ty­kać się na mo­dli­twie z ży­wym Bo­giem. Mo­że to pro­wa­dzić do cał­ko­wi­te­go roz­mi­nię­cia się z przy­cho­dzą­cym Bo­giem, gdyż sa­mo my­śle­nie o Nim nie jest jesz­cze mo­dli­twą.

 

Co na to tra­dy­cja do­mi­ni­kań­ska? W skró­cie moż­na po­wie­dzieć, że do­mi­ni­ka­nie nie­mal za­wsze po­dejrz­li­wie pod­cho­dzi­li do prób sys­te­ma­ty­za­cji omó­wio­nych zja­wisk i by­li da­le­cy od opra­co­wy­wa­nia spo­so­bów i me­tod mo­dli­twy. Je­dy­ny mo­dli­tew­ny sche­mat, któ­ry się u nas przy­jął i któ­ry szcze­rze chce­my pro­pa­go­wać, to ró­ża­niec. Dzie­je się tak pew­nie dla­te­go, że ró­ża­niec ra­czej za­pra­sza do mo­dli­twy ser­ca niż sta­no­wi ja­kąś me­to­dę sa­mą w so­bie.

Skąd u do­mi­ni­ka­nów ta po­dejrz­li­wość wo­bec wszel­kich me­tod mo­dli­twy? Nie chcą oni kom­pli­ko­wać cze­goś, co w swej isto­cie jest bar­dzo pro­ste. Cza­sem z trwo­gą słu­cham sióstr za­kon­nych, któ­re zo­sta­ły w swych zgro­ma­dze­niach wy­cho­wa­ne do od­pra­wia­nia me­dy­ta­cji: są one tak bar­dzo zmę­czo­ne tym obo­wiąz­kiem, a jed­no­cze­śnie tak prze­ję­te wier­nym wy­peł­nia­niem te­go ćwi­cze­nia du­cho­we­go, że trud­no im spo­tkać Bo­ga w cza­sie prze­zna­czo­nym na me­dy­ta­cję. Do­mi­ni­ka­nie, za­miast pro­po­no­wać ja­kieś me­to­dy, bar­dzo moc­no pod­kre­śla­ją po­trze­bę bu­do­wa­nia ży­wej wię­zi z Bo­giem i trwa­nia w pro­stej re­la­cji z Nim. Re­zy­gnu­jąc z ze­wnętrz­nych sche­ma­tów mo­dli­twy, za­pra­sza­ją do spo­tka­nia z Kimś, kto jest dla czło­wie­ka bar­dzo waż­ny, do bez­po­śred­niej roz­mo­wy z Tym, któ­ry do koń­ca umi­ło­wał.

W na­szej tra­dy­cji moż­na też za­uwa­żyć dość "in­te­re­sow­ne" po­dej­ście do te­go spo­tka­nia - do­mi­ni­ka­nie za­wsze moc­no pod­kre­śla­li ro­lę mo­dli­twy proś­by. Mo­dli­twa sta­je się więc oka­zją do za­ła­twia­nia waż­nych spraw. Wi­dząc pro­ble­my wła­sne i ca­łe­go świa­ta, po­trze­by zwią­za­ne z po­słu­gą dusz­pa­ster­ską i ży­ciem co­dzien­nym, przy­no­szę to wszyst­ko do Bo­ga. Jest to znak mo­je­go za­ufa­nia. Sko­ro na mo­dli­twie przy­no­szę Bo­gu te wszyst­kie waż­ne spra­wy, to wie­rzę, że On w swej mi­ło­ści i wszech­mo­cy za­ła­twi to du­żo le­piej niż ja.

Wśród spe­cy­ficz­nych cech do­mi­ni­kań­skiej mo­dli­twy moż­na więc wska­zać przede wszyst­kim swo­istą prak­tycz­ność, du­żą ro­lę mo­dli­twy proś­by i nie­ustan­ne przy­po­mi­na­nie, że w mo­dli­twie naj­waż­niej­szy jest Bóg, któ­ry wie, jak naj­le­piej wy­ko­rzy­stać ten czas spo­tka­nia. Bóg chce dzia­łać w czło­wie­ku i w świe­cie. Za­da­niem czło­wie­ka po­zo­sta­je po­zwo­lić Mu na dzia­ła­nie, nie wy­zna­czać sche­ma­tów, w któ­rych Bóg mu­si się zmie­ścić. Duch Świę­ty jest Tym, któ­ry spra­wia, że mo­dli­twa mo­że za­ist­nieć. To dzię­ki Nie­mu czas po­świę­co­ny na mo­dli­twę na­bie­ra sen­su. Sam czło­wiek ni­gdy nie stwo­rzy mo­dli­twy, dla­te­go ludz­kie for­my za­an­ga­żo­wa­nia nie są naj­waż­niej­sze.

Czy w tra­dy­cji do­mi­ni­kań­skiej wy­róż­nia się ja­kieś eta­py roz­wo­ju mo­dli­twy? Róż­nie z tym by­wa. Świę­ta Ka­ta­rzy­na ze Sie­ny opi­su­je wy­raź­ne eta­py roz­wo­ju du­cho­we­go; moż­na po­wie­dzieć, że są one zwią­za­ne z roz­wo­jem mo­dli­twy. Jed­nak w my­śli do­mi­ni­kań­skiej obec­ne są tak­że opi­nie, że na­praw­dę ist­nie­je je­dy­nie róż­ni­ca mię­dzy mo­dli­twą czło­wie­ka, któ­ry trwa w grze­chu cięż­kim, i czło­wie­ka w sta­nie ła­ski uświę­ca­ją­cej.

W myśl tra­dy­cji do­mi­ni­kań­skiej mo­dli­twa jest dzie­łem ca­łe­go czło­wie­ka. Nie jest ona tyl­ko pra­cą czy ćwi­cze­niem du­szy, lecz ogar­nia ca­łe­go czło­wie­ka. Wła­śnie to prze­ko­na­nie moż­na od­czy­tać w na­szym umi­ło­wa­niu li­tur­gii, któ­ra za­wsze wy­ra­ża się w wi­dzial­nych zna­kach. Do­mi­nik po­zo­sta­wił nam przy­kład mo­dli­twy ge­stem, mo­dli­twy obej­mu­ją­cej ca­łe­go czło­wie­ka. Nie tyl­ko na­sza du­sza zo­sta­ła stwo­rzo­na przez Bo­ga; utwo­rzył On tak­że na­sze cia­ło, dla­te­go w mo­dli­twie do­pusz­czal­na jest pew­na spon­ta­nicz­ność ru­chów i za­an­ga­żo­wa­nie uczu­cio­we, któ­re wy­ra­ża­ją na­szą wol­ność dzie­ci Bo­żych.

W tra­dy­cji do­mi­ni­kań­skiej istot­ną ro­lę w mo­dli­twie i w na­ucza­niu o mo­dli­twie od­gry­wa­ło za­wsze Pi­smo Świę­te. Mo­że stąd też po­cho­dzi­ła wspo­mnia­na po­dejrz­li­wość wo­bec róż­nych tech­nik mo­dli­twy. Bi­blia po­da­je wie­le mo­dlitw i uka­zu­je wie­le osób trwa­ją­cych na mo­dli­twie. Naj­wspa­nial­szą mo­dli­twą po­zo­sta­je jed­nak ta, któ­rej na­uczył sam Je­zus: mo­dli­twa "Oj­cze nasz". Ta­kie dzie­dzic­two zo­sta­wił On swo­im uczniom.

Do­mi­ni­ka­nie przy­po­mi­na­ją praw­dę, któ­ra by­ła gło­szo­na w Ko­ście­le wła­ści­wie od za­wsze: że mi­sty­ka, któ­rej cel sta­no­wi do­sko­na­łe zjed­no­cze­nie z Bo­giem, jest do­stęp­na dla każ­de­go, kto uwie­rzył i przy­jął sa­kra­ment chrztu. Chrzest jest bo­wiem włą­cze­niem czło­wie­ka w we­wnętrz­ne ży­cie Trój­cy Świę­tej; jest zna­kiem, któ­ry uka­zu­je rze­czy­wi­ste zjed­no­cze­nie czło­wie­ka z Bo­giem. Ten sa­kra­ment przy­oble­ka czło­wie­ka - mo­cą Du­cha Świę­te­go - w Je­zu­sa Chry­stu­sa, czy­niąc z ochrzczo­ne­go dziec­ko Bo­ga. Czy czło­wiek mo­że osią­gnąć coś wię­cej? Czy mo­że otrzy­mać dar więk­szy od ła­ski ży­cia sa­kra­men­tem chrztu? Mi­sty­ka jest za­tem nor­mal­ną dro­gą każ­de­go chrze­ści­ja­ni­na, któ­ry trwa w ła­sce chrztu. Oczy­wi­ście moż­na ten dar od­rzu­cić lub nie być mu wier­nym, ale w Ko­ście­le za­wsze jest moż­li­wy po­wrót do nad­przy­ro­dzo­nej jed­no­ści z Bo­giem.

Pre­zen­tu­jąc do­mi­ni­kań­skie po­dej­ście do mo­dli­twy chciał­bym wspo­mnieć o kon­fe­ren­cji o. Pau­la Mur­ray'a, któ­ra zo­sta­ła wy­gło­szo­na w Pro­vi­den­ce w cza­sie Ka­pi­tu­ły Ge­ne­ral­nej na­sze­go Za­ko­nu. O. Paul koń­czy ten dość dłu­gi wy­kład o do­mi­ni­kań­skiej kon­tem­pla­cji wspo­mnie­niem ze swe­go no­wi­cja­tu. Spy­tał wów­czas do­świad­czo­ne­go do­mi­ni­ka­ni­na, na czym po­le­ga se­kret kon­tem­pla­cji do­mi­ni­kań­skiej. Ten po­waż­ny, po­boż­ny do­mi­ni­ka­nin rzekł mu: "Wiesz co, nie mów te­go ni­gdy je­zu­itom ani kar­me­li­tom, ale my nie ma­my se­kre­tu in­ne­go niż sa­ma ta­jem­ni­ca Ewan­ge­lii. Są jed­nak dwa pra­wa rzą­dzą­ce kon­tem­pla­cją. Pierw­sze: módl się! Dru­gie: nie usta­waj w tym!". Trud­no chy­ba zna­leźć krót­szy i bar­dziej pre­cy­zyj­ny opis do­mi­ni­kań­skiej teo­lo­gii mo­dli­twy.

Wspo­mnia­łem już, że do­mi­ni­ka­nie ma­ją prak­tycz­ne po­dej­ście do mo­dli­twy. Po­dam kil­ka do­wo­dów świad­czą­cych ich prak­tycz­no­ści.

Mo­dli­twa do­mi­ni­kań­ska bar­dzo ści­śle jest po­wią­za­na z gło­sze­niem Sło­wa, bo po to, że­by wie­dzieć, co gło­sić, trze­ba się mo­dlić. Trze­ba po­znać Bo­ga i do­świad­czyć Je­go mi­ło­ści, aby moż­na by­ło o tym mó­wić.

Mo­dli­twa jest tak­że ko­niecz­na do te­go, aby gło­sze­nie do­ko­ny­wa­ło się w mo­cy Du­cha Świę­te­go. Aby gło­szo­ne sło­wo do­cie­ra­ło do ludz­kich serc i prze­mie­nia­ło je, po­trzeb­na jest mo­dli­twa za tych, któ­rzy te­go sło­wa słu­cha­ją. Mo­dli­twa wpro­wa­dza rów­nież ka­zno­dzie­ję w stan we­wnętrz­ne­go ubó­stwa i oczysz­cza je­go in­ten­cje, aby nie przy­wią­zy­wał się do owo­ców swe­go gło­sze­nia.

Mo­dli­twa do­mi­ni­kań­ska jest bar­dzo ści­śle po­wią­za­na ze świa­tem i ludź­mi. W tra­dy­cji do­mi­ni­kań­skiej nie ma roz­dzie­la­nia cza­su mo­dli­twy i cza­su prze­by­wa­nia w świe­cie czy też z brać­mi. Jest to jed­na rze­czy­wi­stość, gdyż od­nie­sie­nie do bra­ci, do dru­gie­go czło­wie­ka sta­no­wi spraw­dzian au­ten­tycz­no­ści mo­dli­twy.

Przy­glą­da­jąc się Do­mi­ni­ko­wi, moż­na od ra­zu za­uwa­żyć je­go za­an­ga­żo­wa­nie w spra­wy te­go świa­ta i nie­ustan­ne przy­zy­wa­nie Bo­że­go mi­ło­sier­dzia dla grzesz­ni­ków. Do­mi­nik nie kon­cen­tru­je się na wła­snej do­sko­na­ło­ści, lecz wy­pra­sza mi­ło­sier­dzie dla in­nych. Ta­kie po­dej­ście, ja­ko ty­po­wo do­mi­ni­kań­skie, uka­zu­je w swo­im wy­kła­dzie o. Mur­ray. Przy­ta­cza on sło­wa dwóch mi­sty­czek, św. Te­re­sy z Avi­la i św. Ka­ta­rzy­ny ze Sie­ny, któ­re w swo­ich pi­smach umiesz­cza­ją wy­zna­nie: "umie­ram i umrzeć nie mo­gę". Z wy­po­wie­dzi Te­re­sy wy­ni­ka, że bar­dzo pra­gnie ona zjed­no­cze­nia z Bo­giem, że chcia­ła­by już umrzeć, aby być z Nim do­sko­na­le zjed­no­czo­na. Na­to­miast Ka­ta­rzy­na mó­wi, że za­le­ży jej na Ko­ście­le i na wszyst­kich grzesz­nych lu­dziach, któ­rzy nie do koń­ca roz­po­zna­li mi­łość Bo­ga, i że to pra­gnie­nie zba­wie­nia grzesz­ni­ków do­pro­wa­dza ją do tę­sk­no­ty za śmier­cią z mi­ło­ści.

Dla do­mi­ni­ka­nów waż­ne jest pie­lę­gno­wa­nie na­bo­żeń­stwa do Ma­ryi ja­ko opie­kun­ki Za­ko­nu. Istot­ną ro­lę od­gry­wa też na­bo­żeń­stwo do św. Do­mi­ni­ka i in­nych świę­tych Za­ko­nu. Wy­ra­ża się ono jed­nak nie ty­le w ich na­śla­do­wa­niu, ile w od­wo­ły­wa­niu się do ich orę­dow­nic­twa.

Za­dzi­wia­ją­co du­żo miej­sca w na­szych Kon­sty­tu­cjach zaj­mu­ją we­zwa­nia do mo­dli­twy za zmar­łych: bra­ci, sio­stry, człon­ków ro­dzin i do­bro­czyń­ców. Zna­kiem na­dziei, ja­ką po­kła­da­no w mo­dli­twie bra­ci, mo­gą być kruż­gan­ki na­sze­go kra­kow­skie­go klasz­to­ru, któ­re są wła­ści­wie wiel­kim cmen­ta­rzem. W prze­szło­ści, gdy na kruż­gan­kach grze­ba­no zmar­łych, wie­lu chcia­ło tam spo­cząć po śmier­ci. Po­wsta­ło na­wet po­wie­dze­nie, że za ży­cia mi­ło jest prze­by­wać u fran­cisz­ka­nów, lecz po śmier­ci war­to schro­nić się u do­mi­ni­ka­nów, bo oni du­żo się mo­dlą za zmar­łych. Tro­ska o tych, któ­rych Pan już we­zwał do sie­bie, to ko­lej­na waż­na ce­cha na­szej do­mi­ni­kań­skiej mo­dli­twy.

O. Ja­kub Gon­ciarz OP

Po­wrót do czy­tel­ni