WSPÓLNOTA ŚWIECKICH      PRZY KLASZTORZE O.O. DOMINIKANÓW UL. FRETA 10


 Katechezy: Wierność w zachowaniu rad ewangelicznych

Pro­blem za­cho­wy­wa­nia rad ewan­ge­licz­nych, któ­re sta­no­wią je­den z fi­la­rów du­cho­wo­ści do­mi­ni­kań­skiej, bę­dzie praw­do­po­dob­nie naj­trud­niej prze­ło­żyć na rze­czy­wi­stość lu­dzi świec­kich. Za­cznę więc od wy­ja­śnie­nia, czym są ra­dy ewan­ge­licz­ne.

W Ewan­ge­lii mo­że­my roz­róż­nić dwa spo­so­by na­ucza­nia Je­zu­sa. Cza­sem mó­wi On jed­no­znacz­nie i prze­ka­zu­je swym uczniom bar­dzo wy­raź­ne za­sa­dy po­stę­po­wa­nia. Na przy­kład wspo­mi­na, że Moj­żesz do­pusz­czał moż­li­wość od­da­le­nia żo­ny, i do­da­je: "A Ja wam po­wia­dam: każ­dy, kto od­da­la swo­ją żo­nę, na­ra­ża ją na cu­dzo­łó­stwo". Wcze­śniej rów­nie ja­sno mó­wił: "A Ja wam po­wia­dam: każ­dy, kto się gnie­wa na swe­go bra­ta, pod­le­ga są­do­wi", czy też: "A Ja wam po­wia­dam: każ­dy, kto po­żą­dli­wie pa­trzy na ko­bie­tę, już się w swym ser­cu do­pu­ścił z nią cu­dzo­łó­stwa". Ale są też sy­tu­acje, gdy Je­zus nie na­ka­zu­je, lecz za­pra­sza tych, któ­rzy Go słu­cha­ją, do pod­ję­cia ja­kie­goś więk­sze­go do­bra. Kie­dy przy­cho­dzi mło­dzie­niec i py­ta, co ma zro­bić, aby osią­gnąć zba­wie­nie, naj­pierw sły­szy: "za­cho­wuj przy­ka­za­nia". Gdy mó­wi: "za­cho­wu­ję je od mo­jej mło­do­ści", Je­zus mu od­po­wia­da: "je­śli chcesz być do­sko­na­ły, idź, sprze­daj wszyst­ko, co masz, roz­daj ubo­gim i chodź za mną". Po­ja­wia się tu wa­ru­nek: "je­śli chcesz". Jest to za­pro­sze­nie do pod­ję­cia cze­goś więk­sze­go.

Opie­ra­jąc się na tych dwóch spo­so­bach na­ucza­nia Je­zu­sa, mo­że­my wy­róż­nić przy­ka­za­nia, któ­re Je­zus zo­sta­wia w Ewan­ge­lii, oraz ra­dy ewan­ge­licz­ne. Przy­ka­za­nia, jak po­wie­dział św. To­masz z Akwi­nu, słu­żą od­rzu­ce­niu te­go, co sprze­ci­wia się mi­ło­ści. One ra­dy­kal­nie chro­nią nas przed tym wszyst­kim, co mo­że w nas znisz­czyć mi­łość do Bo­ga i bliź­nie­go. Na­to­miast ra­dy ewan­ge­licz­ne za­chę­ca­ją do od­rzu­ce­nia te­go, co sa­mo w so­bie nie jest sprzecz­ne z mi­ło­ścią, jed­nak mo­że nas za­trzy­my­wać w dro­dze do praw­dzi­wej mi­ło­ści. Ra­dy ewan­ge­licz­ne ma­ją słu­żyć mi­ło­ści. Da­ne są czło­wie­ko­wi po to, aby je­go więź z Bo­giem by­ła co­raz ści­ślej­sza.

Ra­dy ewan­ge­licz­ne ni­gdy nie mo­gą stać się ce­lem sa­mym w so­bie. Są one trak­to­wa­ne ja­ko na­rzę­dzia uła­twia­ją­ce i przy­spie­sza­ją­ce wzrost w mi­ło­ści Bo­ga i bliź­nie­go. Gdy­by za­cho­wy­wa­nie ja­kiejś ra­dy sta­ło w sprzecz­no­ści z au­ten­tycz­ną mi­ło­ścią, po­stę­po­wa­nie wy­ni­ka­ją­ce z tej ra­dy na­le­ża­ło­by po­rzu­cić, bo nie spraw­dza się ona ja­ko na­rzę­dzie. Isto­tą ży­cia we­dług rad ewan­ge­licz­nych jest upodob­nie­nie się w peł­ni do Je­zu­sa i przy­ję­cie Je­go spo­so­bu ży­cia. Zda­je­my so­bie spra­wę, że nie cho­dzi tyl­ko o ze­wnętrz­ne na­śla­do­wa­nie Go, ja­kieś skru­pu­lat­ne po­wta­rza­nie każ­de­go sło­wa i ge­stu - nie do te­go za­pra­sza nas Je­zus. Cho­dzi o to, aby od we­wnątrz, w głę­bi swe­go ser­ca, ca­łym swo­im umy­słem i wo­lą sta­wać się co­raz bar­dzie po­dob­nym do Nie­go. Ta prze­mia­na, czy­li prze­bó­stwie­nie, czy też - jak mó­wi Pa­weł Apo­stoł - przy­oble­cze­nie się w Chry­stu­sa, jest moż­li­we tyl­ko dzię­ki Du­cho­wi Świę­te­mu. To Duch Je­zu­sa uczy nas żyć tak, jak żył Je­zus. To On i tyl­ko On jest w sta­nie uczy­nić czło­wie­ka tak po­słusz­nym jak Je­zus, tak ubo­gim jak Je­zus, tak czy­stym jak Je­zus. Oczy­wi­ście do­bro­wol­na zgo­da czło­wie­ka i świa­do­ma współ­pra­ca z je­go stro­ny są ko­niecz­ne, ale Tym, któ­ry upo­dab­nia do Je­zu­sa, jest je­dy­nie Duch Świę­ty.

W Ewan­ge­lii mo­że­my od­na­leźć wie­le róż­nych za­le­ceń, rad, za­chęt, któ­re Je­zus sta­wia przed swo­imi ucznia­mi. w tra­dy­cji Ko­ścio­ła w spo­sób szcze­gól­ny zo­sta­ły wy­róż­nio­ne trzy spo­śród nich. Do­ty­czą one ży­cia w po­słu­szeń­stwie, ubó­stwie i czy­sto­ści, a przez to obej­mu­ją wła­ści­wie wszyst­kie sfe­ry ży­cia czło­wie­ka. Ra­dy te by­ły za­cho­wy­wa­ne już od po­cząt­ku ist­nie­nia Ko­ścio­ła, bo czy­ta­my np., że Apo­sto­ło­wie zo­sta­wi­li wszyst­ko i po­szli za Je­zu­sem. Na wzór Apo­sto­łów tak­że in­ni ucznio­wie - ko­lej­ne ich po­ko­le­nia - po­dej­mo­wa­li ten spo­sób ży­cia. Pra­gnie­nie ra­dy­kal­ne­go ży­cia Ewan­ge­lią za­czę­ło się z cza­sem wy­ra­żać w przy­rze­cze­niu wy­peł­nia­nia wspo­mnia­nych rad ewan­ge­licz­nych, co w kon­se­kwen­cji pro­wa­dzi­ło do po­wsta­nia róż­nych za­ko­nów i zgro­ma­dzeń. Na­le­ży jed­nak pa­mię­tać, że ra­dy ewan­ge­licz­ne nie są prze­zna­czo­ne tyl­ko i wy­łącz­nie dla za­kon­ni­ków i za­kon­nic. Ja­ko sło­wo Ewan­ge­lii od­no­szą się do wszyst­kich ochrzczo­nych. Prze­cież każ­dy chrze­ści­ja­nin po­wi­nien opie­rać swo­je ży­cie na Ewan­ge­lii. Dla­te­go po­stę­po­wa­nie zgod­nie z ty­mi ra­da­mi win­no in­te­re­so­wać każ­de­go ochrzczo­ne­go. Jed­nak spo­sób ich re­ali­za­cji za­le­ży od wła­sne­go po­wo­ła­nia, od wa­run­ków ze­wnętrz­nych, miej­sca i cza­su. Jak wspo­mi­nał św. Fran­ci­szek Sa­le­zy, nie wszyst­kie ra­dy trze­ba wy­peł­niać w jed­na­ko­wej mie­rze - na­le­ży po­dej­mo­wać je­dy­nie te, któ­re słu­żą mi­ło­ści na dro­dze po­wo­ła­nia da­ne­go czło­wie­ka. Waż­ne jest, aby roz­wi­ja­ła się mi­łość. Dla jed­ne­go czło­wie­ka lep­szym na­rzę­dziem po­ma­ga­ją­cym w roz­wo­ju mi­ło­ści bę­dzie za­cho­wy­wa­nie do­sko­na­łej czy­sto­ści, a dla in­ne­go - ubó­stwo czy też ofiar­na po­słu­ga wo­bec cho­rych.

Ślu­bo­wa­nie rad ewan­ge­licz­nych wy­ni­ka z od­kry­cia swe­go po­wo­ła­nia do ta­kiej wła­śnie for­my ży­cia przy­ję­tej ja­ko dar od Bo­ga i jest wy­ra­zem zgo­dy ze stro­ny czło­wie­ka. Bóg ni­gdy nie przy­mu­sza czło­wie­ka do przy­ję­cia Je­go da­rów, za­wsze mó­wi: "je­śli chcesz, to chodź za Mną", "je­śli chcesz, weź dar, któ­ry ci da­ję". Je­że­li czło­wiek zga­dza się na to i po­dej­mu­je we­zwa­nie Je­zu­sa, On ob­da­rza czło­wie­ka wszyst­ki­mi cha­ry­zma­ta­mi po­trzeb­ny­mi do owoc­ne­go wy­peł­nie­nia swe­go po­wo­ła­nia i do osią­gnię­cia peł­ni do­sko­na­ło­ści w da­nym sta­nie - ka­płań­skim, za­kon­nym, czy też świec­kim.


Jak wi­dać, do­mi­ni­ka­nie nie wy­my­śli­li rad ewan­ge­licz­nych ani ślu­bów za­kon­nych i nie oni pierw­si za­czę­li żyć w ten spo­sób. In­ne za­ko­ny też ży­ją ślu­ba­mi ubó­stwa, po­słu­szeń­stwa i czy­sto­ści. Spo­so­by re­ali­za­cji ślu­bów mo­gą się jed­nak nie­co róż­nić w szcze­gó­łach; ak­cent mo­że pa­dać na roz­ma­ite ele­men­ty rad ewan­ge­licz­nych.

Cha­rak­te­ry­stycz­ne np. dla do­mi­ni­ka­nów jest to, że przy skła­da­niu pro­fe­sji za­kon­nej ślu­bu­ją tyl­ko po­słu­szeń­stwo. Jest to "po­słu­szeń­stwo Bo­gu, Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­nie, św. Do­mi­ni­ko­wi oraz Ge­ne­ra­ło­wi Za­ko­nu, we­dług Re­gu­ły św. Au­gu­sty­na i Ustaw Bra­ci Ka­zno­dzie­jów". Ra­dy ewan­ge­licz­ne ubó­stwa i czy­sto­ści są za­war­te w Kon­sty­tu­cjach, któ­re re­gu­lu­ją ca­łość ży­cia do­mi­ni­kań­skie­go.

Po­słu­szeń­stwo

Wie­le py­tań, któ­re sta­wia­ją nam lu­dzie w luź­nych roz­mo­wach, do­ty­czy te­go, czy po­słu­szeń­stwo wo­bec prze­ło­żo­nych obo­wią­zu­je za­wsze, czy też ist­nie­ją ja­kieś wy­jąt­ki. Oczy­wi­ście, że po­le­ce­nia wy­da­wa­ne przez prze­ło­żo­nych obo­wią­zu­ją tyl­ko wte­dy, gdy są zgod­ne z Ewan­ge­lią, z na­ucza­niem Ko­ścio­ła, z Kon­sty­tu­cja­mi. Je­że­li np. ja­kiś "do­bry" prze­or po­wie­dział­by: "Ko­cha­ni bra­cia, dzi­siaj jest świę­to i w związ­ku z tym dys­pen­su­ję was od ślu­bu czy­sto­ści" - oczy­wi­ście nie miał­by do te­go pra­wa. Po­słu­szeń­stwo obo­wią­zu­je nas więc tyl­ko w gra­ni­cach wy­zna­czo­nych przez Re­gu­łę św. Au­gu­sty­na i Kon­sty­tu­cje, a je­że­li prze­ło­żo­ny na­ka­zy­wał­by coś, co jest nie­zgod­ne z na­ucza­niem Ko­ścio­ła, to nie mo­że­my mu być po­słusz­ni. Jed­no­cze­śnie po­słu­szeń­stwo wy­ma­ga po­zo­sta­wie­nia bra­ciom od­po­wied­niej mia­ry sa­mo­dziel­no­ści i od­po­wie­dzial­no­ści w wy­ko­ny­wa­niu po­le­co­nych im za­dań.

Ubó­stwo

W na­szym Za­ko­nie ubó­stwo po­le­ga na tym, że do­bro­wol­nie zrze­kli­śmy się pra­wa do po­sia­da­nia cze­go­kol­wiek i w uży­wa­niu wszyst­kich rze­czy je­ste­śmy uza­leż­nie­ni od de­cy­zji prze­ło­żo­nych. Bra­cia mo­gą jed­nak - we­dług usta­leń ka­pi­tu­ły pro­win­cjal­nej - za­cho­wy­wać pra­wo do uży­wa­nia pew­nej licz­by ksią­żek i przed­mio­tów szcze­gól­nie po­trzeb­nych ze wzglę­du na stu­dia lub in­ne po­wie­rzo­ne im za­da­nia. w po­cząt­kach Za­ko­nu Do­mi­nik i je­go bra­cia pod­ję­li de­cy­zję, że­by nie po­sia­dać ni­cze­go na wła­sność tak­że w wy­mia­rze wspól­no­to­wym - żad­nych nie­ru­cho­mo­ści i sta­łych do­cho­dów - i aby żyć z te­go, co da się uże­brać z dnia na dzień. Prak­ty­ka kil­ku­na­stu lat ży­cia w ten spo­sób po­ka­za­ła, że nie jest to dla do­mi­ni­ka­nów zbyt do­bre roz­wią­za­nie, i bra­cia zre­zy­gno­wa­li z co­dzien­ne­go że­bra­nia. Zgo­dzi­li się na to, że mo­gą po­sia­dać na wła­sność klasz­to­ry i ko­ścio­ły, oraz że do­pusz­czal­na jest ja­kaś for­ma sta­łe­go do­cho­du, po to, aby bra­cia mo­gli z więk­szym za­an­ga­żo­wa­niem po­dej­mo­wać dzie­ło gło­sze­nia Sło­wa. To po­ka­zu­je, że do­mi­ni­kań­ski spo­sób prze­ży­wa­nia ślu­bu ubó­stwa w du­żym stop­niu za­le­ży od oko­licz­no­ści cza­su i miej­sca, od wa­run­ków, w ja­kich bra­cia ży­ją. Za­wsze jed­nak obo­wią­zu­je za­sa­da, że po­win­no się uni­kać wszyst­kie­go, co jest nie­po­trzeb­ne, co ma po­zór zbyt­ku al­bo mo­gło­by być zgor­sze­niem dla in­nych.

Czy­stość

Ślub czy­sto­ści obej­mu­je za­cho­wa­nie bez­żen­no­ści i cał­ko­wi­tej wstrze­mięź­li­wo­ści w dzie­dzi­nie sek­su­al­nej. Nie jest od­rzu­ce­niem mał­żeń­stwa czy lę­ko­wą uciecz­ką przed nim, nie jest też zna­kiem po­gar­dy wo­bec mał­żeń­stwa, lecz roz­po­zna­niem in­nej, wła­snej dro­gi, któ­ra pro­wa­dzi do peł­ni szczę­ścia. Re­ali­za­cja te­go ślu­bu nie po­le­ga na uni­ka­niu lu­dzi czy cho­wa­niu się przed nie­bez­pie­czeń­stwa­mi kon­tak­tów z ni­mi. Ślub ten re­ali­zu­je się po­przez bu­do­wa­nie przy­ja­znych i życz­li­wych re­la­cji z in­ny­mi ludź­mi, przy jed­no­cze­snym roz­trop­nym re­zy­gno­wa­niu z te­go, co mo­gło­by na­ra­zić czy­stość na nie­bez­pie­czeń­stwo. Waż­ną rze­czą w prze­ży­wa­niu ślu­bu czy­sto­ści jest wcho­dze­nie w wię­zi bra­ter­skie i przy­jaź­nie w Za­ko­nie. Sta­no­wią one du­żą po­moc i opar­cie. Na­sze Kon­sty­tu­cje ja­sno po­ka­zu­ją, że prze­ży­wa­nie te­go ślu­bu jest bar­dzo moc­no zwią­za­ne z ogól­no­ludz­ką doj­rza­ło­ścią i w związ­ku z tym za­kła­da­ją nie­ustan­ny roz­wój ludz­kiej zdol­no­ści do ży­cia tym ślu­bem.


Przejdź­my te­raz do te­ma­tów bar­dziej in­te­re­su­ją­cych lu­dzi świec­kich. Co z ca­łe­go bo­gac­twa rad ewan­ge­licz­nych moż­na za­adap­to­wać do ży­cia w świe­cie? Nie wiem, czy wy­bio­rę rze­czy naj­waż­niej­sze, ale chciał­bym po­ru­szyć choć kil­ka za­gad­nień, któ­re we­dług mnie wią­żą się z po­dej­mo­wa­niem rad ewan­ge­licz­nych przez lu­dzi ży­ją­cych w świe­cie.

Po­słu­szeń­stwo

Nie znaj­dzie­my lep­sze­go wzo­ru chrze­ści­jań­skie­go po­słu­szeń­stwa niż po­słu­szeń­stwo Je­zu­sa Chry­stu­sa. On był po­słusz­ny Oj­cu aż do śmier­ci krzy­żo­wej. Je­że­li szu­ka­my wzo­ru do na­śla­do­wa­nia, to wpa­truj­my się w Je­zu­sa. Je­go po­słu­szeń­stwo jest bu­do­wa­ne na za­ufa­niu do Oj­ca, na wię­zi mi­ło­ści z Oj­cem. Je­zus ja­ko Syn Bo­ży jest do­sko­na­le zjed­no­czo­ny z Oj­cem. Tak­że w ziem­skim ży­ciu ca­łym swym czło­wie­czeń­stwem Je­zus jest wsłu­cha­ny w głos Oj­ca i pra­gnie peł­nić Je­go wo­lę. Przy­kład Je­zu­sa po­ka­zu­je nam, że bez za­ufa­nia Bo­gu Oj­cu i Je­go mi­ło­ści do każ­de­go z nas wszel­kie Bo­że sło­wa, od przy­ka­zań aż po ra­dy ewan­ge­licz­ne, mo­gą być od­bie­ra­ne ja­ko ogra­ni­cze­nie na­szej wol­no­ści. Je­że­li ktoś nie wie­rzy, że jest ko­cha­ny przez Bo­ga, to każ­dy Je­go na­kaz mo­że bu­dzić po­dejrz­li­wość i lęk. Je­że­li na­to­miast ktoś wie­rzy, że jest głę­bo­ko za­nu­rzo­ny w mi­ło­ści Oj­ca, to wte­dy każ­de sło­wo Bo­ga, każ­dy Je­go gest, każ­de wy­da­rze­nie jest sło­wem ży­cia pro­wa­dzą­cym do peł­ni szczę­ścia, a nie za­gro­że­niem. Tyl­ko wte­dy, gdy czło­wiek za­ufa, za­wie­rzy Oj­cu, mo­że być praw­dzi­wie po­słusz­ny.

Jed­nym z pod­sta­wo­wych wy­mia­rów po­słu­szeń­stwa Bo­gu jest przy­ję­cie sa­me­go sie­bie, ca­łej hi­sto­rii swo­je­go ży­cia, za­ak­cep­to­wa­nie te­go, kim się jest, za­ak­cep­to­wa­nie cza­su i miej­sca, w któ­rych ży­ję, a tak­że lu­dzi, z któ­ry­mi spo­ty­kam się na co dzień. Je­że­li ktoś od­kry­wa w so­bie ja­kiś we­wnętrz­ny bunt, nie­zgo­dę na swą co­dzien­ność, cią­głe pre­ten­sje do Bo­ga i świa­ta, na­rze­ka­nie, jest to nie tyl­ko znak nie­po­słu­szeń­stwa Bo­gu, ale tak­że te­go, że nie ufa on Bo­żej mi­ło­ści. Nie za­ufał te­mu, że Bóg go ko­cha, że Bóg go pro­wa­dzi, że Bóg jest bli­sko nie­go. i ta­ki czło­wiek mo­że być bar­dzo po­boż­ny, du­żo się mo­dlić, mo­że czę­sto cho­dzić do ko­ścio­ła i wy­glą­dać na wzo­ro­we­go chrze­ści­ja­ni­na, ale je­że­li w je­go ser­cu po­ja­wia się bunt, nie­zgo­da na to, kim jest i co go spo­ty­ka, to zna­czy, że ten czło­wiek tak na­praw­dę nie przyj­mu­je wo­li Bo­ga.

In­nym wy­mia­rem po­słu­szeń­stwa jest trwa­nie we wspól­no­cie Ko­ścio­ła, przyj­mo­wa­nie ca­łe­go Je­go na­ucza­nia, wszyst­kich Je­go hie­rar­chów, Je­go dys­cy­pli­ny i spo­so­bu mo­dli­twy - te­go wszyst­kie­go, co sta­no­wi ży­cie Ko­ścio­ła. Zda­ję so­bie spra­wę, że nie za­wsze jest ła­two to wszyst­ko przy­jąć. Mo­gą być księ­ża czy też bi­sku­pi, któ­rzy nas bar­dzo de­ner­wu­ją i są trud­ni do za­ak­cep­to­wa­nia. Mo­gą być ja­kieś for­my mo­dli­twy lub na­bo­żeństw, któ­re nam prze­szka­dza­ją czy też po pro­stu nas nu­dzą. Sys­tem za­sad mo­ral­nych, któ­re gło­si Ko­ściół, mo­że być dla ko­goś nie­zro­zu­mia­ły, nie­któ­re praw­dy wia­ry mo­gą dzi­wić... Czło­wiek mó­wi wte­dy, że nic z te­go nie ro­zu­mie i trud­no mu się na to zgo­dzić. w wie­lu dzie­dzi­nach by­cie w Ko­ście­le mo­że wca­le nie być ła­twe i przy­jem­ne. Po­słu­szeń­stwo Bo­gu w tej sy­tu­acji opie­ra się na wie­rze, że Je­zus rze­czy­wi­ście za­ło­żył Ko­ściół, że Je­zus zo­sta­wił w Ko­ście­le sa­kra­men­ty, czy­li naj­sku­tecz­niej­sze środ­ki do jed­no­cze­nia się z Nim i do upo­dab­nia­nia się do Nie­go; że Je­zus ca­ły czas zsy­ła Du­cha Świę­te­go, któ­ry pro­wa­dzi Ko­ściół, że­by nie zbłą­dził, że­by nie stra­cił peł­ni praw­dy. Sko­ro wie­rzę w Bo­ga, to je­stem Mu też po­słusz­ny. Wi­dzi­my tu­taj za­leż­ność mię­dzy po­słu­szeń­stwem a wia­rą. Je­że­li ktoś nie wie­rzy w Bo­ga, to po­słu­szeń­stwo Bo­gu i Ko­ścio­ło­wi bę­dzie dla nie­go czymś nie­zro­zu­mia­łym. Na­to­miast je­że­li ktoś jest czło­wie­kiem wia­ry, wów­czas jest w sta­nie w peł­ni roz­po­znać obec­ność Bo­ga i przy­jąć to, co od­naj­du­je w Ko­ście­le. Ko­ściół nie bę­dzie dla nie­go tyl­ko ja­kimś ludz­kim wy­my­słem, mie­szan­ką am­bi­cji, po­dej­rza­nych mo­ty­wów i sła­bo­ści prze­ni­ka­ją­cych się w róż­nych sy­tu­acjach. Po­mi­mo te­go wszyst­kie­go i w tym wszyst­kim czło­wiek bę­dzie w sta­nie roz­po­znać dzia­ła­nie Du­cha Świę­te­go.

Ubó­stwo

W Pol­sce je­ste­śmy obec­nie w trud­nej sy­tu­acji, gdyż spo­łe­czeń­stwo co­raz bar­dziej roz­war­stwia się na bied­nych i bo­ga­tych. Jest co­raz wię­cej bo­gac­twa i co­raz wię­cej bie­dy. Jak w ta­kich wa­run­kach moż­na gło­sić ra­dość ży­cia pły­ną­cą z ewan­ge­licz­nej ra­dy ubó­stwa? Czy co in­ne­go na­le­ży gło­sić lu­dziom bo­ga­tym, a co in­ne­go bied­nym? Sło­wa, któ­re od­naj­du­je­my w Ewan­ge­lii, są za­pro­sze­niem do te­go, aby umi­ło­wać ubó­stwo. "Bło­go­sła­wie­ni ubo­dzy w du­chu, al­bo­wiem do nich na­le­ży Kró­le­stwo Nie­bie­skie." Umi­ło­wa­nie ubó­stwa po­le­ga na ta­kim po­dej­ściu do dóbr ma­te­rial­nych, że czło­wiek nie­wie­le ich po­trze­bu­je. Nie ozna­cza to wca­le, że się nie­wie­le po­sia­da, ale że czło­wiek nie jest przy­wią­za­ny do te­go, co ma. Nie jest znie­wo­lo­ny my­ślą, że ko­niecz­nie mu­si coś mieć, coś zdo­być, że mu­si mieć wię­cej. Ma­ło po­trze­bo­wać - to isto­ta tej ra­dy ewan­ge­licz­nej. Czło­wie­ko­wi bo­ga­te­mu, któ­ry ma­ło po­trze­bu­je i nie jest przy­wią­za­ny do swo­ich dóbr, ła­twiej jest po­dzie­lić się ma­jąt­kiem z in­ny­mi. Czło­wiek ubo­gi, któ­ry ma­ło po­trze­bu­je, nie za­zdro­ści te­mu, kto ma wię­cej. Je­że­li ktoś ma­ło po­trze­bu­je, je­go ży­cie uspo­ka­ja się i uprasz­cza. Czło­wiek ży­je w wol­no­ści, bo nie mu­si go­nić za tym "cią­gle wię­cej".

Pa­weł Apo­stoł do­sko­na­le uj­mu­je isto­tę ubó­stwa w sło­wach: "umiem ob­fi­to­wać i umiem cier­pieć bie­dę". Ubó­stwo to wol­ność od dóbr do­cze­snych i otwar­tość na tych, któ­rzy po­trze­bu­ją po­mo­cy.

Oczy­wi­ście ubó­stwo nie ma nic wspól­ne­go z nę­dzą. Nę­dza jest czymś złym, dla­te­go nę­dzę trze­ba zwal­czać, po­ma­ga­jąc tym, któ­rzy jej do­świad­cza­ją. Ubó­stwo nie ma też nic wspól­ne­go z "dzia­do­stwem", czy­li z nie­dba­ło­ścią i bez­tro­ską w po­dej­ściu do dóbr ma­te­rial­nych.

Ubó­stwo nie­ro­ze­rwal­nie wią­że się z wia­rą. Je­śli ufam Bo­żej do­bro­ci, to spo­koj­nie mo­gę pa­trzeć w przy­szłość. Wiem, że Bóg da mi to, co jest rze­czy­wi­ście ko­niecz­ne. Je­że­li ktoś trwa w lę­ku o przy­szłość, wal­czy o każ­dy grosz, cią­gle po­rów­nu­je się z in­ny­mi, to moż­na po­wie­dzieć, że jesz­cze nie wy­do­sko­na­lił się w uf­no­ści.

Te­mat ewan­ge­licz­ne­go ubó­stwa ści­śle wią­że się z uczci­wo­ścią w pra­cy, w spra­wach fi­nan­so­wych i po­dat­kach oraz ze spo­so­ba­mi świę­to­wa­nia Dnia Pań­skie­go. Je­że­li ktoś po­stę­pu­je uczci­wie, czy­li np. nie da­je ła­pó­wek, pła­ci po­dat­ki, ka­su­je bi­le­ty i nie idzie na żad­ne "kan­ty", mo­że mieć na­dzie­ję, że Bóg bę­dzie mu bło­go­sła­wił i za­trosz­czy się o nie­go. Je­że­li ktoś w swo­im po­stę­po­wa­niu prze­kra­cza Bo­że za­sa­dy, dzia­ła nie­spra­wie­dli­wie, nie­uczci­wie, to nie po­wi­nien zbyt­nio ocze­ki­wać Bo­że­go przy­zwo­le­nia na ła­ma­nie przy­ka­zań. Je­że­li ktoś ufa Bo­gu, to wie, że wy­star­czy mu za­ro­bek z pra­cy w 5-6 dni w ty­go­dniu, a nie­dzie­lę od­da­je Pa­nu Bo­gu. Po­dob­nie jest z na­uką, po­rząd­ka­mi, za­ku­pa­mi itp.

Czy­stość

Ży­je­my w cza­sach, gdy nie­mal wszyst­ko, co do­ty­czy sek­su, zo­sta­ło po­sta­wio­ne na gło­wie. Kie­dyś po­wszech­nie uwa­ża­no, iż wy­peł­nia­nie ewan­ge­licz­nej ra­dy czy­sto­ści jest jed­nym z naj­lep­szych spo­so­bów na wzra­sta­nie w mi­ło­ści do Bo­ga i do dru­gie­go czło­wie­ka. Te­raz czę­sto się zda­rza, że nie­czy­stość, czy­li grzech, któ­ry ra­dy­kal­nie od­ry­wa czło­wie­ka od Bo­ga i bliź­nie­go, na­zy­wa­ny jest mi­ło­ścią: "ko­cha­li­śmy się", "upra­wia­li­śmy mi­łość". Kie­dyś po­wstrzy­my­wa­nie się od ak­tyw­no­ści sek­su­al­nej sprzy­ja­ło do­cho­dze­niu do peł­nej ludz­kiej doj­rza­ło­ści i po­zna­nia sie­bie, te­raz po­trze­by sek­su­al­ne zo­sta­ły w po­wszech­nej opi­nii nie­mal zrów­na­ne z po­trze­bą je­dze­nia, pi­cia czy snu. Co wię­cej, uwa­ża się cza­sem, że ten, kto nie pro­wa­dzi buj­ne­go ży­cia ero­tycz­ne­go, nie mo­że w peł­ni zre­ali­zo­wać swo­je­go czło­wie­czeń­stwa i roz­wi­nąć się tak­że w in­nych dzie­dzi­nach ży­cia. w kon­se­kwen­cji za­cho­wy­wa­nie wstrze­mięź­li­wo­ści sek­su­al­nej ma na­wet pro­wa­dzić na­wet do scho­rzeń psy­chicz­nych i fi­zycz­nych. Wszyst­ko sta­nę­ło na gło­wie. Sta­ro­żyt­ne tra­dy­cje wie­lu kul­tur i re­li­gii zo­sta­ły od­rzu­co­ne. w obec­nych cza­sach ży­cie w czy­sto­ści, czy­li w peł­nej we­wnętrz­nej har­mo­nii swe­go cia­ła i du­cha, wy­ma­ga za­tem nie tyl­ko tru­du, ale i od­wa­gi, by sprze­ci­wić się obie­go­wym opi­niom.

Ewan­ge­licz­na ra­da czy­sto­ści nie od­no­si się tyl­ko do lu­dzi bez­żen­nych, lecz jest tak­że za­pro­sze­niem dla mał­żon­ków. Oczy­wi­ście w za­leż­no­ści od sta­nu ży­cia ra­da ta mo­że być re­ali­zo­wa­na w róż­ny spo­sób. Dla mał­żon­ków wią­że się ona przede wszyst­kim z wza­jem­ną wier­no­ścią i z po­sza­no­wa­niem god­no­ści dru­giej oso­by w mał­żeń­skim po­ży­ciu. Oso­ba bez­żen­na, na­wet je­śli osta­tecz­nym jej po­wo­ła­niem bę­dzie mał­żeń­stwo, ży­jąc w czy­sto­ści upo­dab­nia się do Je­zu­sa i wzra­sta w we­wnętrz­nej doj­rza­ło­ści, w pa­no­wa­niu nad cia­łem i du­chem. Czy­stość bo­wiem sa­ma w so­bie jest ogrom­ną war­to­ścią, na­wet gdy nie jest pu­blicz­nie ślu­bo­wa­na. Zna­my bło­go­sła­wień­stwo, któ­re zo­sta­wił Je­zus: "Bło­go­sła­wie­ni czy­ste­go ser­ca, al­bo­wiem oni Bo­ga oglą­dać bę­dą". Wi­dać tu ści­słe po­łą­cze­nie czy­sto­ści ze szcze­gól­ną wię­zią z Bo­giem, z oglą­da­niem Bo­ga, z prze­by­wa­niem w Je­go obec­no­ści.

Czę­sto moż­na od­nieść wra­że­nie, że w dzie­dzi­nie czy­sto­ści wie­lu lu­dzi za­trzy­mu­je się na po­zio­mie mi­ni­mal­ne­go do­bra. Jest to po­dob­ne do krą­że­nia tuż nad po­wierzch­nią mo­rza i pil­no­wa­nia, aby nie za­mo­czyć so­bie za bar­dzo skrzy­de­łek. A prze­cież praw­dzi­wy lot moż­li­wy jest je­dy­nie na du­żej wy­so­ko­ści! Ewan­ge­licz­na ra­da czy­sto­ści jest więc za­pro­sze­niem do ra­dy­ka­li­zmu i do się­ga­nia po rze­czy na­praw­dę wiel­kie. Nie cho­dzi tyl­ko o to, by kon­cen­tro­wać się na wal­ce z grze­chem i uni­ka­niu zła, ale aby za­cząć świa­do­mie i jed­no­znacz­nie dą­żyć do Bo­ga sa­me­go, pra­gnąć zjed­no­cze­nia z Nim. Czy­stość sta­je się wte­dy na­rzę­dziem da­nym czło­wie­ko­wi po to, aby mógł on w peł­ni po­wie­rzyć się Bo­gu.

"Dla czy­ste­go wszyst­ko jest czy­ste" - mó­wi Je­zus. Oczy­wi­ście znaj­dą się ta­cy, któ­rzy bę­dą tłu­ma­czyć to prze­wrot­nie, bę­dą uwa­żać się za tak do­sko­na­łych, że nic im już nie za­szko­dzi. z pew­no­ścią nie ta­ki jest sens tej wy­po­wie­dzi Je­zu­sa. Bar­dziej cho­dzi tu o wska­za­nie, że czy­stość zwią­za­na jest z ogól­ną doj­rza­ło­ścią czło­wie­ka, z je­go umie­jęt­no­ścią bra­nia peł­nej od­po­wie­dzial­no­ści za swo­je po­stę­po­wa­nie, ze zdol­no­ścią do pa­no­wa­nia nad so­bą. Czy­stość jest zna­kiem i skut­kiem pa­nu­ją­cej w czło­wie­ku we­wnętrz­nej har­mo­nii. Jed­nym z wa­run­ków tej har­mo­nii jest po­jed­na­nie czło­wie­ka z so­bą sa­mym, czy­li ak­cep­ta­cja sa­me­go sie­bie. Czło­wiek doj­rza­ły du­cho­wo jest w sta­nie w peł­ni ucie­szyć się so­bą, za­chwy­cić się nie tyl­ko pięk­nem swo­je­go du­cha, ale tak­że swo­je­go cia­ła. w jed­nym z pol­skich por­ta­li in­ter­ne­to­wych po­da­no wy­ni­ki ba­dań prze­pro­wa­dzo­nych w An­glii na te­mat po­dej­ścia ko­biet do wła­sne­go cia­ła. z ba­dań wy­ni­ka, że po­nad 70% An­gie­lek nie ak­cep­tu­je swo­ich bio­der i ud. To jest tra­gicz­na sy­tu­acja! Nie cho­dzi oczy­wi­ście o ja­kieś war­to­ścio­wa­nie i oce­nę, czy rze­czy­wi­ście są one aż ta­kie brzyd­kie, czy też nie. Ktoś, kto jest nie­za­do­wo­lo­ny z te­go, jak wy­glą­da, kto nie zno­si sie­bie i trwa w nie­na­wi­ści do sa­me­go sie­bie czy też do wła­sne­go cia­ła, nie mo­że mieć w so­bie we­wnętrz­nej har­mo­nii. Co wię­cej, ten brak ak­cep­ta­cji bar­dzo czę­sto ob­ja­wia się przez nie­czy­stość, któ­ra sta­je się spo­so­bem uka­ra­nia sie­bie, znisz­cze­nia te­go, cze­go się nie lu­bi. Dla­te­go ży­cie zgod­ne z ewan­ge­licz­ną ra­dą czy­sto­ści ba­zu­je na tym, że czło­wiek rze­czy­wi­ście ra­du­je się so­bą sa­mym, przyj­mu­je sie­bie ta­kim, ja­kim jest. Pierw­szym i naj­waż­niej­szym mo­ty­wem tej ra­do­ści jest fakt, że Bóg przyj­mu­je i ko­cha każ­de­go z nas. Od­kry­cie tej praw­dy da­je szan­sę na to, że w czło­wie­ku za­pa­nu­je ład i har­mo­nia. Za­zwy­czaj nie dzie­je się to od ra­zu i po­trze­ba nie­raz spo­ro cza­su na od­kry­cie swej god­no­ści i po­ko­cha­nie sie­bie. Na­sze Kon­sty­tu­cje kil­ku­krot­nie wspo­mi­na­ją, że czy­stość jest zwią­za­na z ta­ki­mi dzie­dzi­na­mi ży­cia, któ­re pod­le­ga­ją wła­ści­wie nie­ustan­ne­mu roz­wo­jo­wi. Ta­kie po­dej­ście uwzględ­nia rów­nież ludz­ką nie­doj­rza­łość, po­chop­ność de­cy­zji, cza­sem prze­ra­ża­ją­cą sła­bość, któ­re mo­gą się po­ja­wiać w wy­mia­rze sek­su­al­nym. Jed­no­cze­śnie Kon­sty­tu­cje pod­kre­śla­ją ko­niecz­ność sta­łej tro­ski o roz­wój doj­rza­ło­ści i we­wnętrz­nej har­mo­nii czło­wie­ka.

Na ko­niec war­to jesz­cze za­uwa­żyć coś, co mo­że być dla wie­lu osób źró­dłem na­dziei. Otóż róż­ne trud­no­ści i nie­po­ko­je w dzie­dzi­nie sek­su­al­nej czę­sto by­wa­ją do­pusz­cza­ne po to, aby czło­wiek pa­mię­tał, że skarb, któ­ry w so­bie no­si, czy­li dar Du­cha Świę­te­go, rze­czy­wi­ście jest prze­cho­wy­wa­ny "w na­czy­niach gli­nia­nych", a więc kru­chych i de­li­kat­nych; że to, z cze­go mo­że się chlu­bić, nie jest je­go wła­sno­ścią, ale na­le­ży do Chry­stu­sa; że na­dzie­ja czło­wie­ka na do­bro i na wła­sny roz­wój mo­że być za­ko­rze­nio­na je­dy­nie w nie­skoń­czo­nym Bo­żym mi­ło­sier­dziu. Do­świad­cza­nie sła­bo­ści by­wa oka­zją do za­uwa­że­nia, że czło­wiek bez mo­cy Bo­żej na­praw­dę nic nie po­tra­fi. Dzię­ki te­mu moż­na unik­nąć py­chy, gro­żą­cej tym, któ­rzy są prze­świad­cze­ni o wła­snej mo­cy i do­sko­na­ło­ści.

O. Ja­kub Gon­ciarz OP

Po­wrót do czy­tel­ni