Zaczynamy dziś cykl spotkań na temat pięciu filarów duchowości dominikańskiej. Być może wielu z was widząc te tematy ("jednomyślne życie we wspólnocie", "wierność w zachowywaniu rad ewangelicznych", "gorliwość we wspólnym sprawowaniu liturgii, zwłaszcza Eucharystii i godzin kanonicznych, a także w modlitwie", "pilność w studium", "wytrwałość w przestrzeganiu obserwancji zakonnych"), może spytać: co tu jest takiego szczególnego? Przecież wszystkie te rzeczy od dawna są znane i obecne w Kościele, przecież ten sposób życia można zobaczyć w wielu innych zakonach czy zgromadzeniach. Co tu jest takiego szczególnego, dominikańskiego?
Myślę, iż dobrze się składa, że w naszej duchowości nie ma zbyt wielu nowości, bo jednym z założeń św. Dominika było podjęcie życia na wzór Apostołów, a więc sięgnięcie to tego, co we wspólnocie Kościoła było od początku. Charakterystyczne dla duchowości dominikańskiej jest tylko zwrócenie uwagi przede wszystkim na te pięć elementów, a także specyficzne ich rozumienie i praktyka. Dzisiaj będzie mowa o pierwszym z tych elementów - o jednomyślnym życiu we wspólnocie.
Gdy patrzymy na życie św. Dominika, na jego wzrastanie w wierze i w bliskości z Panem Bogiem, widzimy, że nie dokonywało się to w samotności. Jako kapłan i kanonik w Osmie żył on we wspólnocie tamtejszych kanoników, stworzonej m.in. po to, aby przy katedrze cały czas trwała modlitwa i bardziej uroczysta liturgia. Natomiast - jak podkreślają historycy - w momencie, gdy Dominik rozpoczął swą misję na południu Francji, gdy rozpoczął tam głoszenie słowa, porzucił dotychczas znany mu styl życia we wspólnocie na rzecz zupełnie innego. Często dziś możemy się spotkać z tytułami takim jak prałat, kanonik, infułat i wiemy, że oznaczają jakąś szczególną godność, a na oznaczenie tego wyróżnienia stosuje się różne frędzelki przy sutannach, purpury, czapki itd. Podobne było też pierwsze doświadczenie wspólnoty przez Dominika. Jako kanonikowi przysługiwał mu tytuł "domnus". Z chwilą podjęcia misji na południu Francji wchodzi on jednak w nowy układ - z pewnego dystansu wobec świeckich staje się ich bratem - bratem Dominikiem. Wraz z tymi, którzy do niego dołączają, aby wspólnie głosić Słowo, tworzy wspólnotę braci. Nie ma w niej szukania specjalnych godności i zwracania uwagi na hierarchiczne zależności. Dominik podejmuje braterską relację, tworzy wspólnotę z tymi, z którymi głosi, w całej prostocie i pokorze. Także wobec tych, którym głosi słowo, pozostaje bratem.
Jak może niektórzy z was pamiętają z poprzedniej konferencji, jedną z ważnych dat w historii Zakonu jest dzień 15 sierpnia 1217 roku. Wokół Dominika zgromadziło się wtedy już około 20-30 braci. Zdecydował on wówczas tę ciągle powstającą wspólnotę właściwie rozwalić. Kazał wszystkim braciom rozejść się do dużych miast ówczesnej Europy, rozesłał ich do Paryża, Rzymu, Bolonii i do Hiszpanii - na wszystkie strony świata. Właściwie rozwalił to, co wyglądało już tak pięknie, co zaczynało przynosić coraz większe owoce. Bracia wcale nie byli przekonani co do słuszności tej decyzji Dominika. Niektórzy rozchodząc się po dwóch czy trzech do tych miejsc, do których Dominik ich wysłał, czynili to z dużym oporem. Ale gdy już doszli do jakiegoś miasta, gdy zakładali tam dom, zamieszkiwali razem, przyjmowali nowych braci, to nie stworzyli swoich własnych zakonów. Zakładali oni tę samą wspólnotę, która już była w ich sercach, którą zapoczątkował w nich Dominik, z którą już w pełni się utożsamili. Podjęli charyzmat Dominika i bogactwo jego serca i przenieśli to doświadczenie w nowe miejsca. Niektórzy z tych braci bardzo krótko wcześniej towarzyszyli Dominikowi, ale nie przeszkodziło im to w pełnym zaangażowaniu i utożsamieniu się ze wspólnotą braci kaznodziejów.
Aby bardziej odczuć sens tego wydarzenia można posłużyć się takim porównaniem. Ponieważ za tydzień nie będzie w Warszawie ani o. Mariana, ani mnie, można by spróbować rozesłać wszystkich członków ADONAI do własnych parafii, żeby tam przenieśli naszą wspólnotę i założyli nowe fundacje. Na razie jednak was nie posyłam, ale zachęcam, aby przemyśleć swoje odniesienie do wspólnoty, w której jesteście. Czy ci, którzy od kilku czy kilkunastu lat są w tej wspólnocie, czują z nią choć trochę taką więź, czy są tak zaangażowani i czy mają poczucie przynależności, jak pokazali to bracia towarzyszący Dominikowi?
Kolejna sprawa, na którą chciałbym zwrócić uwagę, jest związana z Regułą św. Augustyna. Początek XIII wieku to czas, w którym powstawało mnóstwo przeróżnych pobożnych grup, bractw i zakonów. Żeby ludzie tworzący te wspólnoty nie pogubili się w swych poszukiwaniach Pana Boga i nie stracili więzi z Kościołem, w Rzymie podjęto decyzję, że nie można stworzyć żadnej nowej reguły życia zakonnego, a nowe wspólnoty winny przyjmować reguły dotychczas istniejące, już zatwierdzone i sprawdzone w Kościele. Jedną z nich była Reguła św. Augustyna z początku V wieku. W opracowaniach historycznych można znaleźć różne odpowiedzi na pytanie dlaczego Dominik wybrał akurat tę regułę. Niektórzy mówią, że dlatego, iż była najkrótsza i najbardziej ogólna, a przez to właściwie wszystko można było do niej dołączyć. Inni jednak wskazują, że dla Dominika ogromnie ważna była główna idea tej Reguły, która streszczona została w pierwszym zdaniu: "Zgromadziliśmy się głównie po to, aby jednomyślnie mieszkać w domu, mając dusze i serca zjednoczone w Bogu". Jeśli patrzymy na Księgę Konstytucji naszego Zakonu, która w praktycznych szczegółach opisuje nasze życie, i na to, co zostało przeniesione w tradycji przez prawie 800 lat istnienia Zakonu, to widać, że właśnie zdanie "żeby mieszkać jednomyślnie w domu" bardzo mocno było obecne w sercach braci. I Dominikowi chyba chodziło właśnie o podkreślenie rangi wspólnoty, jednomyślnego zaangażowania, jednomyślnego mieszkania w domu z "sercami i duszami zjednoczonymi w Bogu". W dzisiejszych Konstytucjach czytamy, że z życia wspólnego wypływa działalność najważniejsza dla naszego Zakonu, czyli głoszenie słowa. Bez jednomyślnego zamieszkania we wspólnocie nie bylibyśmy w stanie podjąć naszego głównego charyzmatu.
Sądzę, że warto w tym miejscu wprowadzić pewne rozróżnienie między jednomyślnością, a consensusem, czy też - trochę gorzej brzmiącym - kompromisem. Consensus i kompromis to określenia dochodzenia do zgody, która jest osiągana poprzez ustępstwa z obu stron, często jednak kosztem rzeczywistego dobra i prawdy. Jednomyślność, której waga jest tak bardzo podkreślana w naszej tradycji i na której bardzo nam zależy (co nie znaczy, że zawsze nam się udaje zgodnie z nią żyć!), polega na tym, aby wydobywać dobro i prawdę z wielu różnych spojrzeń, żeby w dyskusji spróbować nie tyle koncentrować się na tym, co różni, ale wspólnie szukać prawdy i wspólnie na niej budować. Nie chodzi o to, aby wygrała czyjaś racja, żeby kogoś nakłonić do przyjęcia swojego stanowiska, żeby go przekonać lub wymóc uległość, ale żeby wspólnie odkryć to, co jest prawdą i dobrem, i wspólnie za tym pójść. Jest to zadanie niesamowicie trudne i bardzo czasochłonne. Wymaga zdecydowania się na właściwie ciągłą rozmowę, na słuchanie drugiego, na mówienie o tym, na czym mi najbardziej zależy. Zamilknięcie i zamknięcie się w sobie powoduje, że nigdy się nie dojdzie do jednomyślności. Może będzie spokój "na powierzchni", ale nie będzie jednomyślności. Z całą świadomością, że jest to bardzo trudne zadanie, Konstytucje nasze mówią, że więź naszej wspólnoty znajduje swe oparcie, buduje się i utwierdza w Duchu Świętym. Jesteśmy przekonani, że do takiej jedności nikt nie jest w stanie dojść bez pomocy Ducha Świętego. To On jest tym, który jednoczy serca, nakłania je do sięgnięcia po większe dobro i prowadzi do całej prawdy.
Jednym z elementów troski o życie w jednomyślnej wspólnocie jest dominikański sposób sprawowania władzy. Jest on dość charakterystyczny dla dominikanów i stanowi niewątpliwie wielki wkład w dziedzictwo Kościoła. Nasz ustrój jest demokratyczny, tzn. wspólnoty klasztorne same wybierają swych przełożonych, delegaci wybrani przez wspólnoty klasztorne wybierają prowincjała, delegaci wybrani przez braci zgromadzonych na kapitułach prowincjalnych wybierają generała. Wszystkie struktury są oparte na zaangażowaniu wszystkich braci w klasztorze, na wsłuchiwaniu się w ich opinie. Demokracja ta - można rzec - jest lekko "sterowana", bo jednak oparta na ślubie posłuszeństwa. Wspólnota klasztoru wybiera sobie przeora, ale przeor musi być zatwierdzony przez prowincjała. Wspólnota prowincji wybiera sobie prowincjała, ale prowincjał musi być zatwierdzony przez generała. Ważne jest przecież słuchanie tego, czym żyje cały Zakon i co daje nam Bóg przez przełożonych. Mamy natomiast taki przywilej, że wybieramy sobie generała i on już przez nikogo nie jest zatwierdzany. Papieża informuje się tylko grzecznie o tym, że dominikanie wybrali swego generała.
Podobnie rzecz się ma z podejmowaniem decyzji. Istotne decyzje dotyczące życia w klasztorze podejmowane są przez braci zgromadzonych na kapitule klasztornej. W wielu sprawach przeor musi zasięgnąć opinii Rady klasztoru, a czasem nawet otrzymać jej zgodę na działanie. Podejmowanie ważnych decyzji dokonuje się wspólnotowo - po to, żeby się nawzajem słuchać, żeby wydobywać dobro, które, jak wierzymy, jest w każdym z braci. Temu służyć ma również odpowiedzialność przed wspólnotą. Przełożeni na koniec swej kadencji składają sprawozdanie przed członkami klasztornej Rady. I po upływie kadencji wracają "do szeregu" braci, pokazując, że to jest ich pierwsze odniesienie, że nie ma w nich chęci wybijania się ponad innych.
Kolejna rzecz, jak myślę bardzo charakterystyczna dla dominikanów, to radość z różnorodności. Jednomyślność nie oznacza przecież identyczności. Równość braci, wynikająca z profesji zakonnej i wzajemnej miłości, nie wyklucza różnicy talentów. Bardzo dobrze ujmują to nasze Konstytucje, mówiąc tak: "Ponieważ Duch Święty kieruje Kościołem również poprzez szczególne talenty i charyzmaty osób, przełożeni winni w sprawowaniu władzy bacznie zwracać uwagę na właściwe braciom dary oraz osądzać i kierować tym, co według potrzeby danego czasu Duch Święty wzbudza w Zakonie dla dobra Kościoła". Podkreślam: Duch Święty kieruje Kościołem również przez talenty i charyzmaty osób. Bardzo cieszę się z tego, że trafiłem akurat do takiej wspólnoty, gdzie jest pomoc w wydobywaniu wszystkich bogactw i talentów, które mają poszczególni bracia. Ta różnorodność darów i szacunek dla nich trwają cały czas w tradycji naszego Zakonu - pokazują to chociażby nasi święci. Właściwie na ich przykładzie można by udowodnić każdą tezę dotyczącą duchowości dominikańskiej. Widać w nich bogactwo talentów, posług i dzieł, które podejmowali. Wspólnota dominikańska nie może być miejscem, w którym talenty są niszczone, miejscem równania wszystkiego do jednego wzorca.
Kolejna sprawa, która pewnie dotyczy każdej wspólnoty, ale z której my dominikanie, szczególnie się cieszymy, to fakt, że wspólnota jest miejscem wzrostu, doskonalenia i oczyszczenia. Jan Kasjan w swoich pismach mówi, że jedynym sensem przychodzenia do jakieś wspólnoty, zamieszkiwania w niej, jest odkrycie, że wcale nie jesteśmy tacy święci i cierpliwi, jak nam się wydawało. Wspólnota jest miejscem, w którym rozwiewają się wszelkie mity, jakie ktoś nosi w sobie na temat swojej doskonałości, świętości, także talentów i uzdolnień. Simon Tugwell OP w jednej ze swoich książek mówi, że bratu, który głosi i który, umocniony łaską słowa, jest znakomicie odbierany przez słuchaczy, może się wydawać, że właściwie łaska głoszenia i on sam to jest jedno. Całe szczęcie, że w klasztorze są bracia, którzy przyjmują go już nie jako kaznodzieję, ale swego brata, pokazując mu prawdę o nim i rozbijając mity, które być może tworzył sobie na swój temat. W duchowości dominikańskiej pojawia się przekonanie, że wspólnota jest jednym z elementów dominikańskiego kierownictwa duchowego. W naszej tradycji nie został rozwinięty nurt bezpośredniego kierownictwa, jaki jest znany w niektórych innych zgromadzeniach (np. jezuici). Tutaj wspólnota, obok wytrwałego studium, odgrywa taką rolę. Jest miejscem, w którym człowiek rozpoznaje siebie i swoje talenty. To wspólnota pomaga mu rozeznać kim jest i do czego Bóg go wzywa. Może się to dokonywać nawet w czasie bardzo nieformalnych spotkań, gdy np. siedzimy sobie razem żartując ze wszystkiego i ze wszystkich. Może się również dokonywać w czasie tzw. kapituł regularnych, dawniej zwanych kapitułami win, których znaczenie coraz pełniej odkrywamy i w czasie których bracia mogą przyznać się do tego, co "zawalili", co chcieliby w sobie zmienić, poprawić. Elementem wspólnotowego kierownictwa duchowego jest też upomnienie braterskie.
Wspólnota jest miejscem wzrostu, a także odkrywania tego, że jest się zależnym od innych. Bardzo pięknie ukazała to św. Katarzyna ze Sieny, dominikańska tercjarka. W swym dziele "Dialog o Bożej Opatrzności" zapisała takie słowa Pana: "(...) nie chciałem, by każdy posiadał wszystko, co mu jest potrzebne, ażeby ludzie mieli sposobność, z konieczności, świadczyć miłość względem siebie. Mogłem obdarzyć ludzi tym wszystkim, czego im potrzeba dla duszy i dla ciała; lecz chciałem, aby jedni potrzebowali drugich, i aby byli mymi sługami dla udzielania łask i darów, jakie otrzymali ode Mnie". Bardzo cenne jest dostrzeżenie tego, że tak naprawdę nie jestem i nie mogę być samowystarczalny. Wspólnota doskonale mi to pokazuje. Trochę potrafię, coś z tego, co jest we mnie, mogę wnieść do wspólnoty, ale też muszę korzystać z pomocy innych.
Wspólnota jest też miejscem, gdzie człowiek uczy się, jak wielokrotnie powtarzał w swych listach poprzedni generał Zakonu, Timothy Radcliffe OP, podatności na zranienia, nieustannej otwartości wobec drugiego człowieka - z tą świadomością, że staję wobec niego bezbronny. Ten drugi, chcąc nie chcąc, zawsze może mnie zranić, zawsze może mnie dotknie. Cała sztuka ewangelicznej miłości polega na tym, żeby będąc zranionym nie uciekać, nie zamykać się w sobie, nie chować się w swym egoizmie, ale próbować wychodzić z gotowością przebaczenia. Oczywiście, znów o własnych siłach tego się nie da zrobić. Potrzebne jest tutaj zanurzenie się w mocy Jezusa Chrystusa, w mocy Tego, który pozwolił się zranić do końca.
Kolejnym elementem charakterystycznym dla wspólnoty dominikańskiej jest radość z przyjaźni i świadome nastawienie na jej budowanie. W różnych tradycjach zakonnych - starszych i młodszych - można spotkać lęk przed przyjaźniami, lęk przed budowaniem ściślejszych więzi przez braci czy siostry. Może być w tym trochę uzasadnionych podejrzeń, że tak naprawdę to nie wiadomo do czego to prowadzi, albo że to powstrzymuje na drodze do Pana Boga. Przyjaźń bywa tam traktowana jako niepotrzebny dodatek, a tak naprawdę zakonnikowi winna wystarczać wyłączna relacja z Bogiem i powinien wyrzec się wszelkich innych bliższych więzi z ludźmi. Czegoś podobnego nigdy nie było w zdrowej tradycji dominikańskiej. Święty Tomasz z Akwinu, zastanawiając się nad istotą relacji w Trójcy Świętej, tę najwyższą formę miłości, jaka w Niej panuje, nazwał miłością przyjaźni. Każda chrześcijańska wspólnota powinna budować swe relacje na wzór Trójcy Świętej. Wiadomo, że nie z każdym można i trzeba wchodzić w relacje przyjaźni, ścisłej zażyłości, głębokiej więzi. Jeżeli jednak takie więzi istnieją w zakonnej wspólnocie, to cała wspólnota staje się przemieniona, głębiej zjednoczona i pojawia się większa troska i odpowiedzialność za drugiego. Wspólnota staje się lepsza, doskonalsza, bardziej podobna do wspólnoty Osób Trójcy Świętej. Dominikanie chyba zawsze intuicyjnie to wyczuwali, gdyż w historii Zakonu znane są wielkie przyjaźnie pomiędzy braćmi, a także między braćmi i siostrami. Były oczywiście też okresy większej podejrzliwości i lęku wobec takich relacji, jednak obecnie na nowo odkrywamy znaczenie przyjaźni i staramy się ją pielęgnować widząc w tym rzeczywiste dobro. Święty Tomasz dodatkowo przekonuje do takiego sposobu postępowania, jednocześnie jakby "stawiając na głowie" podstawowe zasady monastyczne. W tej tradycji w chwilach trudności, gdy mnich czuje, że jest mu ciężko, że przeżywa jakąś depresję i chciałby uciec z miejsca, w którym przebywa, z celi, w której siedzi, żelazna reguła nakazywała: musisz przetrwać, nie możesz opuścić tego miejsca, nie możesz uciec, bo tylko tak twe serce będzie przemienione. A św. Tomasz zachęca, aby w czasie trudności, gdy nie można sobie dać rady ze sobą, gdy smutek panuje w sercu, pójść do przyjaciela i porozmawiać z nim. Jest to lekarstwo dla człowieka i sposób na wyjście ze smutku i przygnębienia. Oprócz tego sposobu, św. Tomasz podaje jeszcze inne, ale ta zasada wyraźnie pokazuje rolę przyjaźni w dominikańskiej tradycji.
W tradycji dominikańskiej można znaleźć opinie, że wspólnoty klasztorne winny liczyć co najmniej stu braci, bo dopiero wtedy mogą one w pełni żyć i się rozwijać. Natomiast małe wspólnoty sprzyjają zanikowi życia dominikańskiego. Takie twierdzenia pojawiały się w konkretnym kontekście historycznym. Ale rzeczywiście, duża wspólnota ma możność nieustannego życia własnym rytmem niezależnie od tego, ilu braci w danym momencie wyjedzie z klasztoru, aby głosić słowo lub podejmować inne zadania. W naszym klasztorze przyjęliśmy zasadę, że wychodzimy w procesji do kaplicy Matki Bożej śpiewając antyfonę "Salve Regina" wtedy, gdy na nieszporach obecnych jest przynajmniej dziesięciu braci zdolnych do śpiewu. Czasami jednak, choć żyje nas tu ponad dwudziestu, trudno było wieczorem zebrać się w takim gronie, bo wielu braci akurat wyjechało i nie byliśmy w stanie sformułować procesji. Gdyby żyło nas tu przynajmniej pięćdziesięciu, pewnie nie byłoby tego problemu. To trochę pokazuje, że jeśli w jakimś klasztorze jest czterech czy sześciu braci, bardzo trudno jest im w pełni prowadzić dominikańskie życie wspólnotowe.
Głównym zadaniem dominikanów jest oczywiście głoszenie słowa. Ale są i tacy dominikanie, którzy w dosłownym znaczeniu tego słowa z różnych powodów jednak nie głoszą. Niektórzy z nich podjęli w Zakonie życie braci współpracowników i nie przyjmując święceń kapłańskich, nie mogą głosić w czasie liturgii. Inni nie są w stanie aktualnie podjąć się tego zadania z powodu wieku, zdrowia, predyspozycji fizycznych czy mentalnych. Pozostajemy jednak cały czas wspólnotą braci kaznodziejów, gdyż głoszenie jednego brata, jest właściwie dziełem całej wspólnoty. Ponadto, nie można zapomnieć, iż ci, którzy aktualnie nie mogą głosić słowa, poprzez swą pracę, cierpienie i ofiarę ściśle współpracują z kaznodziejami.
Warto również wspomnieć choć jedno słowo o tym wymiarze materialnym życia wspólnotowego. W każdym klasztorze są wyznaczone osoby, które zajmują się sprawami finansowymi i zaopatrzeniem. Dzięki temu inni bracia nie muszą się na tym za bardzo znać i mogą podejmować posługę ściślej związaną z naszym charyzmatem. W każdej wspólnocie istnieje wiele zadań do wykonania, dlatego też każdy jest w niej potrzebny. Przenosząc to doświadczenie na ADONAI, można powiedzieć, że choć nie wszyscy muszą np. służyć przy ołtarzu czy też śpiewać psalm, jednak każdy może znaleźć tu swe miejsce i podjąć posługę we wspólnocie. Sposobów konkretnego zaangażowania jest bardzo wiele.
O. Jakub Gonciarz OP