Rozważania zaczerpnięte z nabożeństw Drogi Krzyżowej
odprawianych przez wspólnotę ADONAI w 2001 - 2007 roku
Nie otworzył ust swoich na swoją obronę. Do końca, pełen pokory, posłuszny, cichy - czy tak reaguje Bóg? Mogłyby pioruny strzelać, mogłyby wszelkie moce poruszyć się, a tu do końca posłuszny, pokorny i cichy.
Jam jest pasterz dobry. Dobry pasterz życie swoje oddaje za owce swoje. Nikt mi go nie odbiera, ale ja oddaję je z własnej woli...
Panie Jezu, oddałeś za nas wszystko, także swoje życie.
Czy ja jestem zdolny oddać dla Ciebie wszystko, także swoje życie - moje przyzwyczajenia, moje namiętności, moje przywiązania, moje słabości?
Czy ja żyję dla Ciebie, mój Jezu, czy dla siebie?
Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem.
Szymon wracając z pola pewnie był zmęczony i głodny i nie myślał zbytnio o pomaganiu innym. Znalazł się tam zupełnie przypadkowo. Pewnie też nie wiedział kim jest skazany i specjalnie też go to nie interesowało. Idąc tak obok chciał, aby to się jak najszybciej skończyło. Pomiędzy Jezusem a Szymonem był niewidzialny mur, zbudowany z braku współczucia, z niechęci, obojętności i zupełnego odcięcia się.
Panie Jezu, ja często zastanawiam się, czy już świadomie wziąłem z Tobą krzyż na ramiona? Czy nie ma we mnie lęku przed Tobą i krzyżem i czy nie boję się, że ktoś powie, że ja jestem jednym z nich. Zastanawiam się też, czy w innym człowieku umiem dostrzec Ciebie, czy jestem wrażliwy na potrzeby innych, czy zbytnie zmęczenie, rozdrażnienie, niechęć nie powoduje tego, ze innych ludzi traktuję nerwowo, odpychająco, bez szacunku? Czy w ogóle umiem ich słuchać? I najważniejsze, czy wiem, jak bardzo Ciebie potrzebuję, Panie Jezu, aby móc udźwignąć ten ciężar?
Panie Jezu, proszę Cię, abyś zburzył mury wokół nas.
Abyś uczynił nasze zmysły wrażliwymi na potrzeby innych.
Abyś sprawił, że przestaniemy się Ciebie lękać.
Abyś sprawił, że będziemy Ciebie potrzebować.
Ile razy można upaść? Upaść trzeci raz to już chyba wstyd. A upaść siedemdziesiąt siedem razy?
Skoro Piotr miał siedemdziesiąt siedem razy przebaczyć, to ktoś musiał siedemdziesiąt siedem razy upaść. A za siedemdziesiątym ósmym razem? Też przebaczyć.
Upadam pierwszy raz. Mówię: to nic, to tylko drobne potknięcie, nie potrzebuję przebaczenia. Jezus nie może mi przebaczyć, nie pozwoliłem Mu na to.
Upadam setny raz. Nauczony tym gorzkim doświadczeniem mówię: Nie daję rady, pomóż mi, przebacz! Jezus cieszy się, że do Niego się uciekam; przebacza, podnosi i umacnia. Nie robi wymówek.
Żołnierze i gapie dziwili się: dlaczego ten Człowiek sam rozkrzyżowuje ręce, pozwala przebić swoje stopy, jak baranek, prowadzony na rzeź? Dlaczego nie walczy?
To jest walka na śmierć i życie, ale śmierć jest nie tam, gdzie się wydaje, że jest, i życie też jest nie tam, gdzie się wydaje. Jezus nie boi się tych, którzy zabijają ciało, ale właśnie teraz przystępuje do ostatecznej potyczki z tym, który ma moc zabić duszę. I w tej potyczce Jezus zwycięży.
Bywa, że i ja czuję się, jakbym był przybijany do krzyża, kiedy zwykłe zachowanie uczciwości, solidarności, prawości, jest niezrozumiane i atakowane. Kiedy rezygnuję z używania złych środków do moich celów. Kiedy spotyka mnie niesprawiedliwość.
Wtedy wkładam swoją dłoń w ręce Jezusa i mówię jak dziecko prowadzone przez ojca: Ty mnie prowadź, bo Tobie ufam i nie doznam zawodu.
Życie wywyższone krzyżem. Przybite ręce i nogi są Twoim znakiem prawdy. Są znakiem, który mówi nam, jak Ci na nas zależy.
Prosimy Cię Panie, abyśmy nie stali porażeni niemocą pod krzyżem, ale odwrotnie, abyśmy mieli siłę walczyć z tym, co Cię doprowadziło na krzyż.